ďťż

wasze pierwsze wpadki i upadki na nartach

Katalog wyszukanych fraz

Filmy z polskim lektorem i dubbingiem nowości rapidshare download.

Jak to było ?? ja pamiętam jak jeszcze na starych nartach wykoziołkowałam 5 razy pod rząd!



Jak to było ?? Zimno... Snieg wszedl mi kolnierzem, a wyszedl nogawkami...
Ja za pierwszym razem to nawet niewiedzialem co sie dzieje nagle mnie wujaszek z kuzynem zabrali na narty wyporzyczyli mi sprzecik i odrazu na stok kilka slow na dobry poczatek i juz na wyciag i na gorze zaczely sie schody ale zaczeli mi pokazywac wszystko ale jak wyciolem glebe to jak jechalem przodem to nagle jechalem tylem sam niewiem jak to sie stalo ale bylo coraz lepiej i szybko zalapalem o co w tym wszystkim chodzi i teraz jest ok i robie wszystko byle byc na stoku pozdro
Byłem mały. Nartki jakieś germiny plastikowe, wiązania sprężynowe i buty Relaxy. Stanąłem na górce zacząłem zjeżdżać i nagle:eek: ......... jak kłoda runąłem na plecy widząc swoje germinki przed sobą na baczność :( ha ha tego nie zapomnę:D . Podobne przypadki miały jeszcze miejsce w późniejszych latach na różnego rodzaju skoczniach:mad: . Każdy jednak szlif uczy techniki.
Pozdro.


Ja na małej hopce wybiłem się i narta mi się podwinęła i tyłami pleców dotknąłem........A resztę możecie się domyślić.

Pozdrawaiam:)
Oj wypadkow bylo duzooo, ale jak to powiedziala jeden baca: " jak sie nie wywrocisz to sie nie nauczysz "
Jestem dorosłym facetem, bardzo dorosłym! Wpierw ślizgałem się na biegówkach po lesie. W ubiegłym roku dorwałem stary sprzęt zjazdowy i o dziwo nieźle poszło od razu. W tym roku pojechałem na większą górkę ze znajomą /podobne umiejętności/. Z krzesełkowego wywaliłem się zsiadając. Największe emocje zaczęły się na samej górze, stok oblodzony i moje narty nijak nie chciały się trzymać krawędziami. Zjechałem lecz na dole byłem mokry od potu, ledwo stałem na nogach i miałem wszystkiego dosyć. Za drugim razem na znajomą wpadł inny desperat, jechała za mną w poprzek stoku – ma wstrząs mózgu i jest w szpitalu. Wczoraj kupiłem na giełdzie lepsze nartki i jutro jadę na mniejszą górkę zaczynać wszystko od początku.
Ja pamiętam jeden taki którego nikt nie zapomni.A mianowicie zawisłem na orczyku bo się nie wyciągał ten sznurek.
Przyznam, że to co piszecie trochę mnie pociesza.
Skończyłam właśnie 3 lekcję z instruktorem. Dziś było tragicznie. Nijak nie moge skręcić w prawo - a w lewo nie mam trudności. Okazało się, że boję się szubkości. Ogólnie załamka. Gdyby nie pan z wypożyczalni, który podtrzymuje mnie na duchu, to chyba bym zrezygnowała. Czytając tzw. "porady" w innym wątku już prawie uwierzyłam, że jestem beztalenciem.
Ale teraz postanowiłąm, że się nie poddam. Będę ćwiczyć dalej. :)
[Dziś było tragicznie. Nijak nie moge skręcić w prawo - a w lewo nie mam trudności.]

Dla skrętu w prawo- przenies cięzar ciala na lewą nogę, lekko pochylając się w prawo.:)
Ja zaczynałam naukę na sprzęcie KWK Borynia:D . Buty o 3 rozmiary za duże chyba nazywały się Kasprowe czy jakoś tak.
Paiętam taki upadek kiedy przody nart wbiły mi się na głębokość wiązań do stoku . W zasadzie to był taki ostry spadek, wybiło mnie , obruciłam się w powietrzu i wbiłam do śniegu pod kątem 90 stopni.:D
Dla skrętu w prawo- przenies cięzar ciala na lewą nogę, lekko pochylając się w prawo.:)

Fajnie, że ktoś chce pomóc. To ważne. Na pewno skorzystam z rady. Chyba do tej pory starałam się pochylać w lewo, co dawało efekty odwrotne do oczekiwanych :rolleyes: Przy najbliższej okazji wypróbuję "uaktualniony" sposób. Dzięki! Pozdrawiam.
czterolatka na nartach i w butach ojca (które miała tylko popilnować):
1. zjazd na krechę z jakiej górki w Szklarskiej, dalej
2. przelot przez jakąś drogę tuż przed jakimś przejeżdżającym samochodem
3. następnie parkowanie na jakimś płocie,
4. potem opierdziel od kierowcy
5. a na koniec salto wokół własnego ramienia pod wpływem zadziałania dłoni taty na moje cztery litery

nawet niebolao:D

Ja zaczynałam naukę na sprzęcie KWK Borynia:D . Buty o 3 rozmiary za duże chyba nazywały się Kasprowe czy jakoś tak.
Paiętam taki upadek kiedy przody nart wbiły mi się na głębokość wiązań do stoku . W zasadzie to był taki ostry spadek, wybiło mnie , obruciłam się w powietrzu i wbiłam do śniegu pod kątem 90 stopni.:D
No coś pięknego to musiało być :D Ja wbiłem się tyłami do wiązań, tak, że musieli mi narty wypinać bo się ruszyć nie mogłem :D
Ja też musiałam czekać w tej pozycji na brata, bo nie mogłam sie sama wypiąć z wiązań. Było fajnie, zajefajnie:D
... witam wszystkich!! tydzień temu pierwszy raz w życiu ubrałam na me sprawne (tak mi sie przynajmniej wydawało) nóżki narty... piękne, eleganckie i szybkie - chyba zbyt szybkie...

... wjechałam na górę i byłam pełna nadziei, że wszystko sie uda i zjadę cała i zdrowa - a tu bach!!

... na końcowym odcinku nabrałam przerażającej dla mnie prędkości i w żaden mi wiadomy sposób nie potrafiłam zapanować nad nartami - upadłam nawet nie wiem kiedy, nie wiem jak... narty mi sie nie wypięły - choć podobno powinny - nie wiem bo sie na tym nie znam :/ nogę mi wykręciło tak, że z górki zwieźli mnie mili bardzo panowie na czerwonych saniach (jak w amerykańskim filmie) a diagnoza brzamiała skręcenie lewego kolana i gips przynajmniej na 2 tygodnie :(

... także sezon skończył się dla mnie szybciej niż sie zaczął...

... mam tylko nadzieję, że nie pozostawi to żadnych skutków w przyszłości - zarówno fizycznych jak i psychicznych
moje 2 niezapomniane gleby:
- rok temu wna VielkiejRacy na czerwonej trasie do dedowki pod sam koniec był usypany, mocno wyprofilowany zakręt. Pod koniec ostatniej ścianki chciałem napradź prędkości na ten zakręt. Jeczałem prosto i szybko, juz byłem blisko zakrętu a tu nagle pierdut. Jakiś słowacki @#%$@% miał plany takie jak ja i mnie skosił-co za idiota:eek: Do dzisiaj po tym zdarzeniu mam lekko wygienty kijek.
- w tym roku w szczyrku zbudowałem skobie małą skocznię na narty. Nie wiem dlaczego ale po skoku z automatu skręcam w lewo. Kiedyś skręciłem za późno i wjechałem w krzaki. Po tm miałem skręcać w prawo. Tak tez zrobiłem. A ponieważ robiłem to poraz 1 to nie wiedziałem że jest tam mały garb. Jak na niego wjechałem to fruuuuu na małysza. 1 narte w locie wypięło a tył 2 po londowaniu miałem przy uchu:D Szkoda ze nikt tego nie sfilmował:)
w piątek niekiepsko glebnąłem, jeździłem na malinobrdo w ruzomborok na słowacji, przy potężnych opadach śniegu wjechałem na którąś z kolei muldę, nie zauważyłem jej przez zaśnieżone gogle i tak mnie wywaliło w powietrze że upadając uderzyłem lewą nogą w okolicach kolana o krawędź prawej narty i przeciąłem spodnie razem ze skórąna nodze, siniaka mam wielkości dłoni i porysowaną politurkę nad prawym okiem, całe szczęście że nic nie złamałem :D
ja pamiętam mój 1 raz bylo to kilka lat temu byłem na stoku przyszła już noc chwycił mróz i i stok szybki i zmarzniety maiłem wtety blizzard 190 a miałem wtety chyba 191/192cm no to buty narty i na orczyk. powiedział mi ojciec jedź pługiem podpiłem sie do orczyka nie wywaliłem sie cód a nikogo nie było zamykali już wyjechałem na góre i jade powoli szybciej szybciej pług nie pomagał narty za długie nie słuchają sie zaczołem zawlać jak szalony było zaszybko nawet na upadek błałem sie jechałem bardzo szybko dojeżdzam do końca stoku ojciec obczja jak mi idzie i obsługa stoku też czekali tylko jak wychamuje poślizgiem wyżucając z pod nart fale śniegu ale ja ciołem do przedodu mijając ich
i ich zdziwione twarze przejechałem przez dzięki bogu pusty parking i dalej przez ulice (przeciołem przed jakimś samochodem ciekawe jaka była mina kierowcy) wpdadłem do lasu po drugiej stronie i wyleciałem w powitrze ja jakimś pniu i sie wywaliłem...mogłem zrezygnowac ale jeszcze raz zjeżdżam zjechałem ze stoku w luźny śnieg narta sie wbiła a mnie wywaliło jak z katapulty spadłem na kark (mogłem połamać) i na kijki wbiły mi sie w plecy nie mogłem sie ruszać ale po chwili wstałem (jak mnie bolał kark i plecy żygaćmi sie chciało) jechałen na dół ale tym razem już zatrzymałem sie na parkingu przed ulićą i myśle sobie to koniec (mogłem sie połamać-wózek) ale sie nie poddalem i na natrach już śmigam i zarziłem tym moią rodzine i znajomych:D
Rekordową liczbę "lotów" osiągnąłem właśnie w Malino Brdo. Po nocnych opadach śniegu, przy zerowym ratrakowaniu mulda muldę poganiała. Zjeżdżałem czarną traską w kierunku "tuby" i tuż przed wjazdem do niej wyglebiłem po tym jak mnie wyrzuciło bokiem na jednej muldce. Poleciałem jak na skeletonie z 60 metrów na dół. Nic mi się nie stało ale kijowo się wracało po nartę 30 metrów ostro do góry.

Lepszy numer zaliczył mój kolega. Nie jest zarejestrowany na forum więc opowiem w jego imieniu:)
Otóż był po raz pierwszy na Rohaczach i nic nie wiedział o tym ostrzejszym kawałku trasy a jadąc krzesłem jej nie widać. Górna część jest dość prosta więc rozpędził się dość znacznie i, jak relacjonuje coś nie widział dalszej części stoku. Można się domyślić, że wystrzelił w górę na przewyższeniu jak rakieta. Nart szukał pół godziny po stoku a sam ześlizgnął się aż na dolny wypłask. Szczęśliwie nic sobie nie zrobił ale upadek był efektowny.
sytuacja może teraz śmieszna ALE WTEDY, i może sie przdażyć każdemu :confused: - oby nie.
Wybrałem się na kasprowy. Padał ciągle świeży śnieg, no i wjeżdzałem od strony puchatej ( czyt. nieratrakowanej :) ) Wszystko by było fajnie jak zawsze dopoki nie ześlizgnalem się jedną nartą z tkiego jakby schodka _I- powstałego z ubitego śniegu pod warstwą tego świeżego.

- Wywinąlem orła :D patrze na nogi a tu jedna narta wciąz trzyma się buta a druga się wypieła. Jaka była moja rozpacz kiedy zacząlem sie rozgladać za 2 i niewidziałem nawet najmniejszego wgłebienia czy sladu po drugiej. Juz miałem wizje wiosennyh znalezisk niektorych wedrowcow i koniec ferii.

Naszczęscie byli znajomi i kijki

Narta sie znalazła. teraz jest to juz smieszna opowiesc ale wtedy buuuu ::p
Nic już dawno nie sprawiało mi takiej przyjemności, jak siniaki i zakwasy przy nauce na nartach. Upadków było sporo, wiec i zadek bywał posiniaczony, ale czułam, ze żyję, i że ćwiczenie czyni mistrzem, upadałam, podnosiłam sie i dalej.
Mój pierwszy raz..hmm, był nie tak dawno, jako że dopiero zaczynam jeżdzić.
Było to ma Magurze Małastowskiej. Miałem wtedy trzeci raz narty na nogach. Dopóki jeździełem nartostradą wszystko było OK.
Loty zaczęły się kiedy kumpel namówił mnie na zjazd główna trasą. Powiem szczerze mało co z tego pamietam. Najgorzej były przy pierwszym ostrym spadku (kto był ten wie o którą część tarsy mi chodzi). Jade, jade i nagle... łuuup, niepoddaje się, wstaje i dalej na dół i ...łuuup. Sprzętu szukałem chwilę, a do końca trasy glebnąłem jeszcze z dwa razy. Po ty wyczynie myślałem, że przygoda z nartami dobiega końca, po prostu miałem dość, obolały cały, siniaków kilka też było.
Wróciłem do domu, przespałem się, rano wstałem i pojechałem do Makro po sprzęt, (wcześniej miałem porzyczany) stwierdziłem, że nie ma co się załamywać pierwszymi nie powodzeniami. Udalo mi się tylko kupić buty, narty kupiłem dzień później w komisie. Wróciłem na mniejsze stoki, potrenowałemi i kilka dni później spowrotem na Magurę. Tym razem bylo już o niebo lepiej.
Jednak jazda na nartach jest niesamowita.
Witom
A moja pierwsza wpadka na nartach to była,:D na grzane piwo lub wino. Oczywiście po nartach, co zostało mi do dziś. Czego sobie i wam życzę :p .
Pozdrawiom
Po niedawnych odwiedzinach Mosornego Gronia postanowiłem kupić kask. Ogólnie jeźdżę całkiem nieźle ale przy + 15 stopniach śnieg ma trochu inne właściwości niż powinien. Przy sporej prędkości pofrunąłem tak, że mało wbiłbym się głową w trasę. Przez trzy dni czułem naciągnięte mięście w szyi.

Gdybym się wywrócił 2 - 3 sekundy później (pewno jadąc jeszcze trochę prędzej) mógłbym czerepem kręcić jak inspektor Gadget - naokoło :mad:

Prawdę mówiąc była to moja pierwsza kraksa na nartach, która mogła się zakończyć źle. Więcej na carvach gigantowo nie będę jeździł:D
A ja lubie upadki na nartach... Zawsze mozna sie czegos nauczyc o wlasnej technice...
Bez upadkow nie byloby tego sportu...
Tu masz rację przyjacielu. Kto się nie wywraca ten się nie uczy.
Dla mnie morał był taki by na przykrótkawych nartach nie siadać na tyłach. Przy większej prędkości można "robić" za F - 14 na lotniskowcu podczas startu.

A ja lubie upadki na nartach... Zawsze mozna sie czegos nauczyc o wlasnej technice...
Bez upadkow nie byloby tego sportu...
Są dwie szkoły jazdy na nartach. Jedni mówią :
1. Jeździj tak aby nie upadać (tak mowił pewien stary narciarz, kiedy jechałem z nim kilka razy na orczyku)
2. Stary, jak sie nie przewrócisz to się nie nauczysz ( cyatat mojego dobrego znajomego, notabene dobrego naciarza.

Myslę, że trzeba wziąść coś z jednego i drugiego. Oczwiście, że należy jeździć tak aby się nie wywracać, bo przecież o to chodzi, ale nic się strasznego nie stanie jak wygrzmocisz, na drugi raz będziesz wiedział jak unknąć upadku.
Witam
Kurde nawet Bode Miller się wywraca ( chociaż rzadko bo efektownie upodobał sobie jazdę na jednej narcie :D ) Poprostu w tym sporcie jest to nieuniknione, bo nawet jak jeździmy coraz lepiej, to tym samym coraz szybciej, ze stromszych górek ect.. ect..

Kilka lat temu widziałem taki wypadek. Słotwiny rano stoimy do wyciągu bramka jeszcze nie wpuszcza, piękna pogoda, stok pięknie przygotowany. Na stoku dwóch narciarzy ( puźniej okazało się że to instruktorzy ) wycina piękne łuki jeden w lewo drugi w prawo, w pewnym momencie BACH :eek: panowie tak ze sobą się zderzyli że potrzebna była interwencja karetki :confused: Tak - na zatłoczonych stokach, oblodzonych, wymuldzonych, zmęczeni pod koniec dnia, we mgle - może stać się o wiele więcej :rolleyes: BĄDŹMY ROZWAŻNI
Pozdrawiam
Pierwszy upadek już podczas nauki:D Miałém szczęście uczyć się na zbitym śniegu z cieńką warstwą gołoledzi. Więc zaczynałem od troche szybszej jazdy-nigdy nie próbowałem uczyć się pługiem. Troche mnie zniosło z trasy i zaliczyłem paniczny slalom między świerkami:D Na szczęście skończyło się szczęśliwie. Myśle, że właśnie dzięki takim doświadczeniom nauczyłem się jeździć (nikomu przy tym nie przeszkadzałem-prawie nie było ludzi z powodu mgły):)
A ja miałem takie wywrotki .

W drugi dzień mojej nauki na nartach na stoku w Przemyślu w pewnym momencie puściłem się za jakimś gościem ( poniosła mnie fantazja i świadomość tego że przecież w pierwszym dniu nauki nie zaliczyłem żadnej gleby - nie licząc tych celowych z instruktorem), i nabrałem jak dla mnie niesamowitej prędkości (prawie takiej jak w grze Need for Speed - kiedy się obraz rozpływa) no i gościu na wypłaszczeniu wyhamował w sposób tradycyjny a ja oczywiście na plecach i tylko z jedną nartą. Ja cały i zdrowy i szczęśliwy. Mimo upadku byłem szczęśliwy że zjechałem równo z gościem. Na następnych zjazdach odpuściłem sobie ściganie z innymi i zacząłem zjeżdżać swoim tempem ( co przyniosło oczekiwane skutki czyli brak wywrotek).

Pod koniec tego samego dnia byłem już strasznie zmęczony i oczywiście wykonałem o jeden zjazd za dużo (chciałem wykorzystać karnet do końca). Podczas zjazdu wyprostowałem się , następnie odchyliło mnie do tyłu i jak przecinak waliłem w dół bez żadnej kontroli nad nartami (dobrze że stok mały), w pewnym momencie wpadłem na jakąś muldę i oczywiście wykonałem efektowną wywrotkę ( znowu jedna narta gdzieś mi się zgubiła).

Na zakończenie ja jako początkujący narciarz (ale bardzo zafascynowany tym sportem - już nie mogę się doczekać przeszłego sezonu ) myślę że z upadków można wiele się nauczyć.

1) po pierwsze jak jesteś zmęczony to pakuj sprzęt i idź odpocząć,
2) nie przeceniaj swoich możliwości,
3) kup kask - i tak zrobię na przyszły sezon,
4) Czerp pełnymi garściami przyjemność bycia na stoku - :)
i tak trzymać,mniejwięcej o to chodzi,pozdrawiiam
Heh. W pierwszy dzien mojej "nauki" na nartach (chodzi o to że wczesniej już jeździłem, a wtedy to juz było w szkółce) po całym dniu bez najmniejszej wywrotki, urosłem z dumy No i stałem się zbyt pewny siebie ;) Ostatni odcinek stoku dla amatorów, nie był zbytnio stromy ale pech chciał że było tam strasznie dużo mułd nie widocznych z odległosci półmetra No to obejrzałem się czy nikt nie wjedzie mi w droge i huraaa na równoległych w dół xD Nagle wpadłem w szereg mułd jedna za drugą. Jak mnie nie wyrzuciło xD Pamiętam że zrobiłem 180 w powietrzu (narty juz zdążyły mi sie odpiąc) i jak nie glebnąłem o zamarniety, odsłonięty śnieg plecami... walnąłem tak mocno że aż nie mogłem oddychać, a spadłem na plecy więc wyobraźcie sobie jak mocno musiałem przyp... w ziemię ;) No ale na szczeście wieczorem nawet nie miałem bólu pleców, niestety zdarzyłsię wypadek i koleżanka ze szkółki złamała rękę na tej samej górce.. Chyba wszyscy oprócz instruktora zaliczyli tam glebę ;)

Działo się to Szczyrku, trasy ani szczytu nie podam bo już nie pamiętam ;)
heh to ja "zdolny" jestem tak jak czytam co Wam się przytrafiało :D Moja pierwsza jazda bła pod okien wujka , który jeździ na nartac juz jakies ... No ze 30 lat ;) .Jeźdizłem bardzo ostroznie i tylko raz ise wywróciłem ... "zapomniałem" o hamowaniu i wpadłem na barierki z drewna . mały krwiaczek ale za to juz sie nauczyłem hamować . Jak juz napisałem topozdrawiam wszystkich , nowy jestem . Aha i powiedzcie mi jak to było z Wami , poniewaz ja nie zjezdzam na "fulla" ze stoku tylko po skosie poniewaz sie boje ze zbyt sie rozpedze i znow w cos przywale jezdze od lewej do prawej,od prawej do lewej tak pare razy.Czy to naturalne , czy powinienem sie przełamać ?? A jezeli tak to jak to zrobić ?? Pozdrawiam :)
to że jeżdzisz zakosami to bardzo dobrze, nie ma nic gorszego i bardziej niebezpiecznego dla początkującego jak puszczenie się na krechę, jednak jeżdzenie od bandy do bandy również dobre nie jest ( co ja piszę ja sam najczęściej pruje całą szerokością stoku!!- ale to inna broszka ), może ktoś wpaść na ciebie lub coś w tym stylu, najlepiej jak będziesz łączył skręty i jeździł powiedzmy "slalomem":) z czasem nabierzesz umiejętności i oswoisz się z coraz większymi prędkościami. Pamiętaj jednak żeby nie wybierać sięna zbyt trudne stoki, na nich zbyt dużo się nie nauczysz, raczej będziesz walczył o życie a nie szlifował umiejętności. Ktoś kiedyś powiedział że żeby nauczyś się jednego ciosu w boksie trzeba go powtórzyć 10000 razy, z narciarstwem jest podobnie:) może liczba powtórzeń jest mniejsza, jednak im więcej skrętów wykonasz tym lepiej:)
Jeżeli chcesz się nauczyć jeździć szybo, ze skrętami o dużym promieniu, to polecam na początek krótki stok (150-200 metrów), o niedużym nachyleniu, ale za to w taki dzień, gdy śnieg będzie zmrożony i bardzo szybki. Przydałoby się też gdyby nie było na nim dużego tłoku.
Powód? Możesz wtedy troche poeksperymentować. Nawet gdy się za bardzo rozpędzisz i będziesz czuł, że przestajesz panować nad nartami, możesz wykonać kontrolowany upadek (taki, że ani tobie, ani komuś innemu nic się nie stanie), albo poćwiczyć sobie hamowanie:) Na takim stoku możesz też powiczyć skręty o mniejszym promieniu: prędkość nie będzie wtedy duża, co pozwoli ci na doszlifowanie techniki.
Na nartach carvingowych o wiele łatwiej nauczyć się skręcać. Można nawet powiedzieć, że narty podpowiadają co trzeba zrobić. Ale trzeba o tym pamiętać, że to od twojeo manewrowania ciałem i nogami w głównej mierze zależy jak będziesz jeździł i jaki komfort z jazdy będziesz odczuwał.
pozdrawiam
przedewszystkim dziekuje za rady i za zainteresowanie moim postam . I turim i wojto opisaliście ,ze przedewszystkim trzeba duzo jeździć . Ja byłem dopiero dwa razy na nartach , ale chciałbym już jeździć bardzo dobrze,umieć wykonywac spore skrety bez upadków , jeździłem na czantorii i jakbym jechał tez wybrałbym sie na czantorię . Mieszkam w gliwicach i lokalizacja ma dla mnie znaczenie ponieważ nie mam dużo wolnego czasu i wole spedzic wiecej czasu na stoku niz w samochodzie . Ale czy czantoria jest dobra dla takiego nowicjusza,czy powinienem zmienić stok ? Czy dobranie odpowiedniego sprzetu bardzo ułatiwa naukę jazdy ?? Przepraszam , ze tyle pytam , ale poprostu chciałbym sobie stworzyc dobre warunki do jazdy :) . Pozdrawiam wszystkich userów ;)
wydaje mi się ze czantoria nie jest zbyt trafnym wyborem, może warto dołożyć jakieś 5 km i podskoczyć na któryś z łatwiejszych stoków w wiśle?? np "wróblonki","psieki", czy "partecznik"-stoki łatwe w sam raz dla nowicjusza:) To samo tyczy się sprzętu, odpowiednio dobrany ułatwi zdecydowanie naukę.
Podzielam w 100 % opinie turuma i wojtko.
W miarę łagodny stok z małą ilością narciarzy. Przy zbyt stromym stoku będziesz gro swojej uwagi poświęcał na to by się nie „rozsypać” zamiast na szlifowanie nawyków i umiejętności.
Duża ilość ludzi spowoduje, że zajmiesz się unikaniem zderzeń z nimi.
W tym wypadku dobre są małe 200 – 300 metrowe pojedyncze stoki jakich w naszych górach jest sporo - oddalone od dużych stacji narciarskich.
Sprzęt i to odpowiedni to podstawa. Proponuje byś nabył sobie dobre buty a narty spróbował wypożyczać na miejscu to da ci możliwość dobrania właściwych desek do swoich umiejętności i preferencji.
Sam zobaczysz że w miarę jak będziesz nabierał umiejętności twoja prędkość jazdy będzie wzrastała a tym samym będziesz szukał stoków o większym nachyleniu. Tu nie ma co przesadzać bo można zrobić sobie tylko krzywdę.
Pamiętaj - nie prędkość jazdy powoduje wzrost umiejętności a nabywane umiejętności powoduje wzrost prędkości jazdy.
Jeszcze jedno – dobrze, że zaczynasz jeździć pod okiem kogoś, kto jeżdżąc od lat będzie korygował twoje błędy i nauczy cię prawidłowych nawyków. Jeśli możliwe jest byś nauczył się jazdy „starym” stylem to zrób to a potem dopiero przejdź do carvingu – odwrotnie będzie ci strasznie ciężko a dobrze jest umieć więcej nigdy nie wiadomo co się kiedyś człowiekowi przyda.

Pozdrawiam i życzę sukcesów.
:)
stronka o wypadkach na nartach (niestety po angielskiem - znowu qaz bedzie psioczył :D ):

http://www.ski-injury.com/

opisy, statystki, zabepieczenia

niezła jest pierwsza strona :D
Ja pamiętam jeden taki powazniejszy wypadek. Jechałem z kumplem (kamilosem) na stoku w istebnej i zachciało się nam poskakać na chopkach. Pierwszy skakał kamil niestety przy lądowaniu okazało się ze śnieg był bardzo głę boki i biedak się wywrucił ja oczywiście skoncętrowany na skoku nie zauwazylem tego i jak nie wyskocze patrze a tu kamil zbiera mi sie spod nóg. jak nie udeze w jego narty i twarzą lecę w pobliskie krzaki. naszczęście nic nam się nie stało.
Moję poczatki były dośc dziwne. Pamiętam je doskonale. Gdy miałem 5 lat (teraz 16) wybrałem się z tatą na giełdę po narty (dla taty). Gdy zauważyłem tyle par nart zacząłem płakac ze ja też chce! No i dostałem białe Heady w kotki i do tego jakieś buty, już nie pamiętam jakie. Naukę zaczynałem-na lodowcu w austrii bo akurat tam wyjeżdżali raodzice a ze miałem już narty to też pojechałem:). Pierwszy raz widziałem takie wielkie góry, i jeszcze jezdzić na nich miałem.

Co do upadku to w głowie pozostaje mi pewien słoneczny dzień na szerokim ładnym austryiackim stoku(chyba 2 lata temu). Ja sam źle ustwaiłem wiązania,albo koledzy kawał zrobili i miałem ustawione ja na 5 kilo mniej niż ważyłem. No i oczywisćie skończyło się to bardzo efektownym upadkiem. To co pozostało mi w pamieci to kilkanaście sekund podczas których moja głowa udeża w kasku o lód(w głowie miałem zupełną cisze i słyszałem-oraz czułem tylko te uderzenia) a ciało lata bezwładnie. Na szczęscie nic mi się nie stało, pewnie dzieki kaskowi bez którego nie wychodze na stok.

Miałem również kilka innych przygód.
Np,
Przyjeżdżamy do szczyrku, rozdkładamy tyczki (GS-wtedy jeszcze pozwalali a teraz tylko w brennej praktycznie) i trenujemy. Oczywiście zawsze zdażaja się inteligetni którzy albo sobie odpoczywają na slalomie albo próbują go przejechać. Ci który trenują ratują się albo upadkiem albo jakims gwałtowym wyjazdem z Slalomu(problem jest wtedy gdy zrobią się już rynny).
Pierwszy wyjazd na narty, drugi dzien po godzinie z instruktorem i 2-3 godzinach cwiczen na zielonej na Jaworzynie.
Zjechalismy z kolegami niebieska trasa do chatki goralskiej i dobrzy koledzy starzy narciarze zachecili mnie z innym poczatkujacym do dalszego zjazdu czerwona na dol do stacji gongoli.
Pewnie nie byloby tak zle gdybym pamietal dobrze dopiac buty. A tak jakies 200 metrow dalej, upadajac szarpnelo mi noge w bucie i naciagnelo kostke. Probowalem jeszcze zjezdzac ale nie dalem rady i po efektownym kozle spasowalem. Mialem troche szczescia bo po chwili jechali GOPRowcy z toboganem i zabrali mnie na dol do kartetki a pozniej szpital - na szczescie nie musieli wkladac nogi w gips ale i tak juz w tamtym sezonie sobie nie pojezdzilem

W kazdym razie wyciagnalem wnioski i przed kolejnym wyjazdem wzialem sobie kilka lekcji z instruktorem na stoku na Malcie. Kolejny wyjazd juz sie bardzo udal a ja zalapalem bakcyla. Teraz nie moge sie doczekac wyjazdu:)
Ja miałem sporo ciekawych i efektownych upadków (na szczęście nigdy nic sobie nie uszkodziłem). Najbardziej pamiętam ten:

Pierwszy sezon oswajania się z carvingami. Oczywiście jakby inaczej - do nauki miałem zakupione nowe, cholernie sztywne slalomki o długości 160cm i promieniu skrętu 12.5m :D. Generalnie szło mi nieźle, aż do momentu w którym straciłem trochę równowagę i przysiadłem na tyłach... nartki dały kopa i odleciałem :)
Jak wróciło mi właściwe poczucie czasu (te 3 sekundy w powietrzu zdawały się latami) leżałem już bez nart parę metrów niżej i obrócony w zupełnie innym kierunku...
Musiało fajnie wyglądać - szkoda, że nikt tego nie kręcił :D.
Dobra, to i ja sie pochwale 2 kraksami:

1. Poczatek jazdy na nartach, 2003 lub 2002 rok. Pierwsze kroki. Po godzinie jazdy z instruktorem, aby mnie nauczyl jak sie stoi na nartach (:P) wjezdzam oryczkiem troche wyzej, troche bardziej stroma trase. Mysle sobie, luz, jedziemy, przeciez jestem kozak. Zaczynam zjezdzac na kreche, bo nie wiedzialem jak sie skreca :D Wyladowalem na szczescie dosyc szczesliwie i nic sobie nie zrobilem.

2. To juz moglo sie zle skonczyc. Pierwszy dzien na lodowcu w Kaprun. Rano, moj ulubiony snieg - twardy i zmrozony. Malo ludzi bylo, to szybko jechalem aby troche zaszalec. Nagle wjechalem na taka grudke lodowa i stracilem rownowage. Przez te predkosc, wyladowalem dopiero pod wyciagiem i facet az do mnie podbiegl i pyta czy wezwac pomoc, mowie ze jest ok, chociaz mnie glowa bolala troche. Patrze w gore, a tam jedna narta wyzej, druga nizej a pomiedzy nimi - wygiety kijek wbity w ziemie :O Kiedy stracilem kontrole, wbilem kijek w stok (byl taki, ze oslanial reke, wiec mi nie wypadl) i glowa przywalilem w raczke. W efekcie wygial sie niesamowicie. Bogu dziekuje, ze mialem wtedy kask - caly dzien jeszcze mnie troche bolala glowa, a gdyby nie kask to mialby pewnie wstrzasnienie mozgu. Dobrze ze rodzice wtedy tego nie widzieli ;P
Elbrus-lata 80, prędtosc- gdzies pod 80km/h, hopka- 0,5m, lot z hopki na plecy- 15-20m, wszystko okej!:D
moja najfajniejsza gleba byla rok temu ! ! !
zbudowalismy z qmplami hopke (ponad 1m) na pierwszy skok poszedl Mute Grab
przy ktorym odpiely mi sie narty w powietrzu ! ! !
oj coza piekne ladowanie bylo (mozecie sobie wyobrazic) centralnie na twaz lecialem. nauczylem sie zeby sprawdzac przed sezonem ustawienie ciezkosci na wiazaniach:D
Największa wpada? - Razem z koleżanką zrzuciłyśmy wyciąg orczykowy (linę) wraz z narciarzami. W Szczyrku... Jakoś tak nas bujało radośnie ;) (Było na szczęście tak radośnie, że nastrój udzielił się i reszcie - to nas uratowało przed linczem :D

Agnes
Ja się wyglebiłem raz na Gubałówce. Była już 21 godzina - same muldy i lód. Nie wiem jak, ale jakoś jedna narta ustawiła się w poprzek i ja odrazu głowa w lód. Ale dzien prędzej kupiłem kask - naszczęście z gardą. Google się połamały i smar do nart który przypadkiem miałem w kieszeni pękł i wypłynął. Troche oszołomiony z bólem głowy pojechałem dalej, żeby dognić ojca i wagonik ;)
Jadąc krzesełkiem w Szklarskiej spadła mi rękawiczka. Musieliśmy z kumplem zejść z krzesła i pojechać po rękawiczkę pod wyciągiem. Kumpel jechał pierwszy. Rozglądałem się i nie zwracałem na nic uwagi. W pewnym momencie jest tam taki mały strumyk... ;) Kumpel przeskoczył i już się coś tam burknął pod nosem. Ja chcąc żeby powtórzył, odwróciłem głowę i ujrzałem szczelinę...;) Za późno... Przekoziołkowałem kilka razy. Cały byłem w śniegu. Ale jakie brawa otrzymałem od publiczności z krzesełek nad nami:D
Nie dość że wykonałem freestyleową ewolucję to jeszcze dałem radość ludziom :D
Ja to dopiero miałem przypadek.:D. Zjeżdżałem z niewielkiej górki, przybrałem postawe zjazdową i mkne przed siebie. Była mgła i padał drobniutki śnieg. Widoczność była ograniczona.Patrze, a tu nagle przede mną pług stoi. W pierwszej chwili panika, w drugiej puszczenie kijków i w trzeciej, w ostatniej chwili skręciłem w prawo. narty do góry głowa w dół. Cały w śniegu!!! Playstation 3 !!!!!!!!!!!!!:)
Widze że to Twoj pierwszy post wiec witaj! Tylko jedn pytanie po co puszczałes te kijki? No i drugie na jakim stoku to było?
Stok to Sękowa bo czna górka (3 lata temu) a kijki z nerwów:)
Niestety nie pamietam kiedy byla moja pierwsza wywrotka(okolo 13 14 lat tem) ale wiem ze bylo tego duzo :D

za to pamietam jedna jakies 2 lata moze 3 temu na Poniwcu jechalem po lewej stronie stoku szybkim dlugim skretem podczas zakretu z lewo przy krawedzi stoku najechalem na lod cos ala na lodowisku a kanty nie byly najlepiej naostrzone(na poczatku sezonu:p ) pamietam tylko ze nagle sie "poslizgnolem" polecialem wyladowalem(naszczescie w kopnym sniegu) i przez nastepne 3 sec to widzialem tylko wkolo biel :P gdy snieg opadl zobaczylem ze mam nogi po kolana w puchu nart nie widze no to proboje sie wydostac jedna noge wyciaglem bez problemu a druga zostala po odgarnieciu sniegu okazalo sie ze narta sie nie wypiela jak sie znalazla 20 30 cm pod sniegiem tego juz niewiem 2 narte jakies 2m dalej znalazlem jak juz sie pozbieralem to zauwazylem ze wyladowalem jakies 2 m od drzewa :D wiec 2 metry dalej a bym na drzewie zostal wiec moglo sie zle skonczyc

i jeszcze jedna wywrotka mi zostala w pamieci na Storzku na czarnej jeszcze na nie taliowanych nartach jakos tak sie stalo ze wywalilem sie do przodu stoku na twarz narty mi wypielo a ja na brzuchu zjechalem az na sam dol (potem trzeba bylo wrocic po narty :D )
No coz to i ja sie pochwale.Jakies 7 lat temu,moj dobry kolega namowil mnie na wyjazd na narty.Niestety nikt mi nawet nie wspomnial co i jak z tymi nartami,wszyscy tylko opowiadali sobie o jakis tam przygodach na nartach,no i jakie ciezkie byly poczatki.Jak juz wjechalismy na szczyt zsiadlem z krzeselka,no i jade.Jeszcze tylko zlapalem jak wszyscy krzycza Nie tam to CZERWONY!Ale ze mnie byl kozak,ale tylko jakies 300 metrow.Alez bylem dumy!?Pirwszy raz na nartach no i jade dopiero po czasie zorienowalem sie,ze jeszcze trzeba jakos sie zatrzymac:eek: To musial byc piekny upadek wszystko mnie boli na samo wspomnienie!!!

ps.dzis jesli kogos uda mi sie namowic na wypad na narty(jego pierwszy)to zawsze poswiecam mu godzinke zeby przyblizyc mu o co chodzi (jezdzi)z ta jazda na nartach:)
A ja z wielu wywrotek zapamiętalam dość dobrze upadek przy wjezdzie wyciągiem. A było to tak, tak sobie jade i jade a tu nagle wyciag staje i stal dosc dlugo, i tak sobie rozmawiam z osoba z którą jechalam a tu nagle wyciąg ruszył a ja fikołek do tyłu, (było to na dość stromym odcinku) cud że sie zdąrzyłam chwycic i podniosłam sie a tu narta mi sie odpieła i tylko patrze jak se w doł zjeżdża i tak na góre wjechałam na jednej narcie:). I se czekam może ktoś będzie taki łaskawy i podwiezie mi narte do góry szczerze to sie długo naczekałam dopiero przywiozła ją pani instruktorka, której jestem bardzo wdzięczna!
muj upadek moze wyglądał ostro ale na szczęscie nic mi sie nie stało
Jehcałem sobie pewnego razu na jednym stoku był tam odcinek ok 50 m gdzie był sam lud , chciałęm fajnie zaszusowac , miałem słabo naostrzone narty, zakreciłem przerzuciło mnie na drugą storne przejechałem ok 7m na prawym policzku po lodzie i na koniec moja narta ktura sie wypiela udezyła mnie w brew i ją rozciela wstałem pozapinałem narty w czasie jazdy krew wpadała mi do oka ale jakosc dojechałem, na szczęscie nie trzeba było szyc i teraz nie ma sladu:)
1) Jazde na wyciągu bez jednej narty opanowałem do perfekcji :D

2) Troche poważniej. 1 sezon mojej jazdy, już załapałem co i jak, wjeżdżam w Białce na Kotelnicy na podwójnym orczyku. Na końcu próbuje odpiąć orczyk, ale okazuje się, że pałąk zaplątał się pod kurtką i nie mogłem go wyjąć. :eek: Szarpie się z tym nieszczęsnym kijem, ale niestety wyciąg pociągnął mnie już do drewnianej konstrukcji odprowadzającej orczyki. Przed nią była deska, która na tę okazję miała pod moim ciężarem przycisnąć guzik i zatrzymać wyciąg. Jak sie domyślacie - nie zadziałała :D Zostałem wciągnięty na górę, jedna narta mi się wypięła, krzyczałem w niebogłosy i miałem strach przed oczami. Słyszałem jak jakiś dzieciak krzyczał "o jaaa, wciągnęło go!" A tymczasem zbliżałem się do końca wyciągu. Zastanawiałem się czy spadnę na dół, czy poszybuje na orczyku dalej i zostanę zrzucony/poszarpany itp. Okazało się, że spadłem z tej trefnej konstrukcji (jakieś 3m). Na szczęście było bardzo dużo śniegu i upadek był miękki. Jak wstałem otrzepałem się cały w szoku, roztrzęsiony, wyprostowałem ręce i nogi, żeby sprawdzić czy są całe. Na szczęście wszystko było ok, tylko lekko sobie dłoń przygniotłem. Okaząło się, że dwóch gości obsługujących wyciąg akurat sobie gdzieś poszło :mad: Za chwilę przybiegli byli bardziej wydygani ode mnie, oddali narty, spytali jak to się stało i zaczęli ze złośći kopać deskę, która miała mnie uratować :D Spisali mnie, zaproponoali GOPR, ale odmówiłem i zjechałem na dół do wujków. Wujek chicał iść pod góre żeby opieprzyć tych gości, ale na sczęście sie uspokoił :D Nastepnego dnia przy wyciągu ci sami panowie powiedzieli, że mogę do końca pobytu zjeżdzać za darmo i bez kolejki :D Co zjazd byłem wyklinany przez tłumy kolejkowiczów :D

3) Pierwsza lekcja, pierwzy raz narty na nogach, wjeżdzam na orczyku pod górę, po paru sekundach od zapięcia talerza, staczam się do rzeki przysypanej grubą warstwą śniegu :D

4) Wieczorkiem szusowaliśmy sobie z kumplem. On jechał pierwszy, ja za nim. Jechaliśmy w miare szybko ale spokojnie. Nagle patrze a obok mnie przelatuje szybko dzieciak i wjeżdza na narty kumpla :eek: Chwile jechał na jego nartach (on nic nie zauważył) Próbowałem krzyczeć, że ma dzieciaka na nartach, ale silny wiatr przydusił mój głos. Za chwilę dzieciak się wywalił a kolega odrwócił. Pomoglismy się pozbierać brzdącowi, który na pytanie gdzie sa jego rodzice odpowiedział, że nie wie.
Z takich upadków, które w pamięci mi utkwiły to wymienie 2.

1. Okolice roku 83-84 (miałem z 10 lat), kiedy taki wynazek jak skistoper to nieliczni mieli, a ja jeździłem na klubowych zdezelowanych Polsportach z wiązanimi typu Delta, a żeby nie zgubić nart po wypięciu mocowało się je skórzanym paskiem do buta. Kasprowy, górny stromy odcinek Goryczkowej, muldy i lód, ostro docinam slalomem i gleba, może z 6-8 bezładnych koziołków razem z wypiętymi nartami zakończonych przywaleniem plecami w muldę i uderzeniem narty pod oko. Z limem chodziłem do końca obozu.:)

2. Rok temu na Pilsku wybrałem się na zamkniętą czarną z Miziowej na Szczawiny, nigdy wcześniej tamtędy nie jechałem więc chciałem zatrzymać się na szczycie tej stromej ścianki żeby się rozejrzeć i zaplanować trasę przejazdu. Ale zanim rzuciłem okiem na trasę, praktycznie już stojąc straciłem równowagę i upadłem na plecy w dół stoku gubiąc jedną nartę. Sytuacja bardzo śmieszna więc śmiałem się sam do siebie, ale zacząłem już się obsuwać (lężąc na plecach głową w dół). Byłem pewien, że najdalej za 2 metry zatrzymam się na jakiejś muldzie bo z orczyka widziałem że tam pełno dużych muld, ale tak się nie stało.
Nadal nie przewidując czarnego scenariusza ze spokojem i pewnością siebie bez specjalnego pośpiechu przerzuciłem nogi nad głową siadając na zadzie żeby zahamować nartą.
I w tym momencie po raz pierwszy miałem okazję zerknąć na trasę, dotarło do mnie że mogę mieć pewne trudności z zahamowaniem, ale nie jest jeszcze tak źle, przecież ciągle mam 1 nartę a w dodatku zjazd nogami w dół to też jakoś przeżyje. Oglądanie trasy nie trwało dłużej jak pół sekundy, bo przy zakrawędziowaniu narty momentalnie obruciło mnie głową w dół na plecach.
No i dopiero teraz zrozumiałem że mam bardzo mocno przesrane. :)
Pechowo się złożyło, że byłem po lewej stronie trasy w wyślizganej rynnie, gdzie nie było żadnej muldy ani innych przeszkód. Biegła ona do samego końca tej stromizny, a następnie przechodziła w wąwóz skręcający w lewo w las, w nieznane. Gdyby jednak przy większej prędkości wurzuciło mnie na tym zakrecie z rynny to wpadnę na drzewo. Oba warianty nieciekawe, żarty się skończyły a ja zacząłem walczyć jak wściekły.
Próbowałem dosięgnąć jakiś krzaków po lewej stronie, chwycić się czegokolwiek, na moment obróciłem się na brzuch i próbowałem wbić dłonie w śnieg, zaprzeć się rękami, za chwile znów byłem na plecach głową w dół. Prędkość ciągle rosła a ja co bym nie zrobił to momentalnie powracałem do najbardziej ekscytujęcej pozycji ;) , na plecach głową w dół.
Nie miałem już żadnych szans na wyhamowanie, nie widziałem dokąd jadę ale było jasne że w coś przypierdziele, a może nawet zaliczę kilka metrów swobodnego lotu na końcu wąwozu.
W takiej pozycji straciłem wyczucie odległości i nie widziałem ile jeszcze zostało do uderzenia w drzewo albo do wpadnięcia w wąwóz, zakryłem rękami głowę (byłem bez kasku) a prędkośc była już na tyle duża że bardzo chciałem wpaść w wąwóz, zawsze to kilka sekund życia dłużej :D a byłem już pewien że uderzenie głową w drzewo nie jest lepszym rozwiązaniem. Pomimo osłonięcia głowy rękami przy tej prędkości z pewnością złamałbym kręgosłup szyjny.
Ostatnie kilka sekund, od momentu zakrycia głowy rękami i przyjęcia postawy pasywnej trwało wieczność. Jednak moje marzenia się spełniły i wpadłem w wąwóz, a po kilkunastu metrach przejażdżka zakończyła się w gałęziach zwalonego drzewa leżącego w poprzek wąwązu. Co prawda dosyć gwałtownie i w pierwszej chwili myślałem że jestem strasznie połamany, ale wyszedłem z tego cało. Tętno i oddech miałem pewnie w okolicach 200 na minutę. :D

Potem jeszcze z pół godziny zajeło mi wejście po nartę która została na górze i z pół godziny jej zniesienie, musiałem butami wykuwać sobie schodki, mały błąd i znów bym wąwóz zwiedzał. :)

Jak ktoś lubi wysoki poziom adrenalinki, to przejażdżka głową w dół bez widoczności i w nieznanym terenie jest lepsza niż wszystkie inne sporty ekstremalne razem wzięte. :)
Hmmm...
Moj pierwszy raz na nartach to było z 13 lat temu..
Wtedy uczyłem sie na takich plastikowych:D miały moze z 100cm Mozna było kupic W kazdym zabawkowym, Na targu. Uczyłęm sie za blokiem na górce.
A pierwsza jazda na stoku to była Kubalonka:D bardzo fajne miejsce dla poczatkujących.. Na samym początku jezdziłem tylko na kreche .Ale takze przez 2 lata nie umiałem jeżdzic na wyciagu talerzowym.. Dopiero na obozie narciarskim(byłem pierwszy raz) nauczył mnie instruktor...
No teraz też zdarzaja sie upadki ale to juz przy wiekszych predkosciach
Takze mało pamietam cobyło kiedys miałem 6 lat:D
Było to tuż przed moimi studiami tj.w 1989r,w Zawoi.Miałem Polsporty z wiązaniami Beta2,które posiadały taki pasek na but,co dawało efekt sieczkarni po wywróceniu.:rolleyes: Buty to było mistrzostwo świata,nie chcę skłamać,ale chyba Kasprowy.Klamry miały możliwość odpinania się z dwóch stron czy coś w tym stylu-w kazdym bądź razie bardzo lubiły się odpinać.A ja?Zagapiłem się na ładną dziewczynę na stoku i przygrzałem w drzewo tak,że świeczki stanęły mi przed oczami.Po odlepieniu się od drzewa stwierdziłem,że oprócz paskudnie zbitej golenii nic mi nie dolega.Od tego czasu nie rozglądam się za babami podczas jazdy choćby nie wiem jak były ładne.:D
ja na malej dość hopce mocno sie wybiłem (nawet daleko zaleciałem [ 3-4m]) i w miejscu gdzie przy "lądowaniu" dotknąłem ziemi narty mi sie wypieły a że prędkość była spora to z 10 m na twarzy pojechałem :)
ale najfajjniejszy był widok nart które leżały sobie równolegle do siebie - one zostały ja pojechałem :(
Zaczałęm jeżdzić na nartach 2 lata temu. 20 lat i pierwszy sylwestrowy wyjazd na narty do miejscowości Tylicz. Pojechało nas chyba siedmioro z czego dwie osoby umiały bardzo dobrze jeździć na nartach, jedna miała je na nogach ostatni raz w wieku chyba 12 lat i pozostałe 4 (w tym ja), z tym sportem nie miały jeszcze wogóle do czynienia. Zaczeliśmy od szybkiego wypadu do wypożyczalni, z której wyszedłem z klasycznymi nartami (cóż to naprawdę niezbyt duża miejscowość). Nastepnie po krótkim spacerze zobaczyłem mój pierwszy stok. Liczył sobie między 400 a 500 metrów i był cały skuty lodem (ostatni śnieg padał tam w połowie grudnia). Nasi zapobiegliwi znajomi pierwszą rzeczą jaką nas nauczyli, było podchodzenie na stok, oraz nauka właściwego upadania (zawsze na bok), które w krótkim czasie stały sie moją specjalnością. Zawsze twierdziłem, że prawda rodzi się w bólach (a z nauka jest tak samo) dlatego po zaliczeniu kilkudziesieciu upadków, po około 2 godzinach nauczyłem się perfekcyjnie podchodzić na stok, czasem skręcać i lekko hamować. Przyszedł czas na wjazd orczykiem (największa trauma), przezemnie na wpół pustym stoku zrobiła sie kolejka na orczyk, wszystko przez muldy na podjeżdzie przez które co chwila zaliczałem kolejną glębę i czasem musiano zatrzymać cały orczyk. Na całe szczęście w końcu udało mi się opanować technikę wjazdu ta diabelną machiną:p . Gdy pierwszy raz znalazłem sie na górze, zajeżyły mi się wszystkie włosy na plecach. Góra niby mała, ale wtedy... Toż to była istna przepaść:eek: ! Do końca dnia już płynnie z niej zjeżdżałem, ale dopiero w domku zbadałem jaka była cena szybkiej nauki. Mój tyłek i oba ramiona były jednym wielkim czerwono - sinym krwiakiem. W skrócie wyglądałem jakbym wyskoczył z szybko jadącego samochodu, ale nie żałowałem. Ten 500 (sic!) metrowy potwór został pokonany:) . Drugiego dnia rozpocząłem od szybkich zjazdów z tego stoku, żadnych upadków, perfekt. Po kilku chwilach postanowiliśmy, że część naszej grupy pójdzie w ślad doswiadczonych narciarzy i pojedzie na wyższą górkę. I tu przyszła kolejna trauma. A jak tam dojechać:confused: ? "Należy wjechać w góre orczykiem i następnie w lewo". Po 5 minutach stanąłem na szczycie stromego, bardzo wąskiego zjazdu między drzewami. Wtedy naprawdę ugięły się pode mną kolana (szczególnie, że do wyhamowania potrzebowałem sporej przestrzeni), ale ponieważ lubie wyzwania nie zastanawiałem sie zbyt długo i już byłem w drodze:) ... Coraz szybszej i szybszej, bo co próbowałem przyhamować, to już przyglądałem się w zastraszającym tempie zbliżającym się iglakom:) . Mknąłem z predkością jakiej pozadrościłby mi niejeden dobrze jeżdzący narciarz, szkoda tylko, że wciąż nie umiałem się zatrzymać. Po szybkiej retrospekcji mojej dotychczasowej egzystencji :) postanowiłem się przewrócić i na całe szczeście nic mi sie nie stało (poza małą ujmą na honorze:( ). Do końca dnia na wyższym stoku ćwiczyłem hamowanie.

W tamtym sezonie wróciliśmy jeszcze raz do Tylicza, i wtedy już nie miałem większych kłopotów z opanowanie obu stoków. W następnym roku pojechaliśmy do Zawojii, na Mosornym nie próbowałem sił, tylko na jakimś mniejszym stoku. Tym razem na carvingach. Jeżdziłem na tej górze jak chciałem, nabierałem pewności i już poczułem się jak boss:cool: . To był błąd, bo patrząc na wyczyny kolegi postanowiłem tak jak on nauczyć się skakać na "hopce". Po kilku lekkich upadkach stwierdziłem, że pora iść na całość, teraz musi się udać. I... Nie udało się:( . Ponieważ postanowiłem nie przyhamowywać (w końcu jestem super!) wjechałem na "hopkę" z dosyć dużą prędkością, przed samym szczytem jedna narta zachaczyła czubkiem o wystający korzeń, przy tym nie wypinając się, w rezultacie wyleciałem jak z katapulty podziwiając podłoże z wysokości około 1.5 - 2 metrów nad ziemią, po kilku sekundach lotu gwałtownie zahamowałem wbijając głowę w twarde podłoże. Na szczęście nic poważnego mi sie nie stało (conajwyżej lekki wstrząs mózgu), ale na hopki już nie wjeżdżam.

Edit
W Tyliczu miałem jeszcze jednen nie ciekawy i dosyć efektowny wypadek. Otóż zjeżdżałem z wyższego stoku nimal na krechę. Szło mi świetnie, długa prosta żadnych zakrętów, tylko nagle strasznie zaczęły trzaść mi sie narty. I boom:mad: Jedna sie wypieła. Szybka modlitwa, kilkanaście metrów na jednej narcie i niebotyczna gleba. Wyszedłem z niej cały, tyllko przez kolejne 10 minut zbierałem swój sprzęt rozrzucony na długości około 100 metrów. Właśnie dlatego wtym roku postanowiłem kupić sobie sprzęt nieco bardziej przystosowany do prędkości.
Pastor - nie obrażaj się, ale mam pytanie:

jak to jest, ze ludzie, którzy dopiero zaczynają przygodę z nartami zaczynają po kilku udanych skretach uważać, ze są w stanie robić na nartach to samo i zjeżdżać z tych samych stoków, co ich o kilka lat bardziej zaawansowani koledzy?
jak to było u Ciebie? jaki to mechanizm? czy w innych rzeczach/sportach tez tak jest?
jaki to mechanizm?

(pytam, bo czytam tutaj wiele opowieści tego typu zachowań, które czasami kończyły się dosyć nieprzyjemnie a wszystkie mogły skończyć się tragicznie.)

pzdr
k.
Nie obrażam się, bo nie ma o co.

Według mnie chodzi o coś, co (według mnie) można nazwać osobowością hazardzisty - ryzykanta. Po prostu zaślepienie, które pozbawia rozsądku i stawia wszystko na jedną karte. Jak lubisz sporo adrenaliny, to napewno wiesz o co mi chodzi. Ryzyko, duża prędkość, szybki puls. Niektórzy to lubią, inni nieznoszą.

Postrzegasz to chyba jednoznacznie negatywnie, choć według mnie nie powinnieneś. To czasem niebezpieczne, ale zawsze bardzo pomocne. Kiedy uczyłem sie jeżdzić na nartach (ba , wciąż sie uczę, ale chodzi o pierwszy sezon) największe postepy zrobiły osoby, które własnie sądziły, że po nauczeniu się skręcać juz jeżdza jak bardziej doświadcznie znajomi. Zamiast spędzać dziesiątki godzin na nauczeniu się ostrych skrętów, po prostu rozpędzały się i je robiły. Bo na widok osterzejszego zejścia, nie wykonywały już automatycznej wywrotki na bok, tylko z niego zjezdzały (moze dlatego, że tak jak mnie tak bolały posladki, ze innego rozwiązania nie było). W rezultacie na drugim wyjeżdzie różnice miedzy osobami jezdzącymi dwa i trzy sezony, a niedawnymi nowicjuszami zupełnie się zatarły.

W innych dziedzinach (nie tylko sportach) również można zaobserwować podobne zachowania. Nadmierną pewność siebie, tęsknotę za adrenaliną, podobno to grupa zachowań bardzo pożadana u maklerów giełdowych (taka ciekawostka).

Pozdrawiam.

Edit
Poza tym nie ma lepszej nauczki, niż kilka wywrotek.
hmmm... czyli adrenalina.

Co do postępów, to pozwole sobie sie nie zgodzić.
Dobre opanowanie techniki jazdy na natach (i nie tylko), wymaga tego, aby poczatkujacy/uczacy się - w tym przypadku narciarz - mógł sie w czasie nauki skoncentrować na poprawianiu kolejnych elementów techniki a nie na tym, żeby się rozpędzić i "jakoś" się zatrzymać, bo to jedynie może spowodowac nabranie złych i bardzo ciężkich do wyeliminowania nawyków.
Moim zdaniem ocena postępów innych, dokonywana przez początkującego narciarza, nie jest miarodajna, gdyż sam, niejako z racji małego doświadczenia raczej nie jest w stanie tego prawidłowo określić.

Dziękuje za odpowiedź.
Rozumiem pobudki, aczkolwiek moim skromnym zdaniem nie usprawiedliwiają one poziomu ponoszonego ryzyka, a dla samej nauki i robienia postępów jest to raczej zgubne.

pzdr
k.
Jako ze tez nie tak dawno zaczynalem, moge powiedziec ze jest to tez spowodowane mlodym wiekiem. Pastor zaczal dosyc pozno jezdzic, ja w sumie tez, bo jakos w wieku 14 lat (chodzi o to, ze moi znajomi maja za soba czesto ponad 10 sezonow). Widzac ludzi w tym samym wieku, ktorzy jezdza swietnie, myslisz sobie ze masz przeciez podobne mozliwosci i to doswiadczenie nie jest az tak istotne. Tez mam w sobie te nutke ryzkanta, ktora czesto sie przydaje, a watpie zeby bardzo przeszkadzala w zyciu - bo jest roznica miedzy ryzykantem a szalencem, no i jak mowi stare, rumunskie przyslowie: No risk, no fun :D

Jako ze tez nie tak dawno zaczynalem, moge powiedziec ze jest to tez spowodowane mlodym wiekiem. Pastor zaczal dosyc pozno jezdzic, ja w sumie tez, bo jakos w wieku 14 lat (chodzi o to, ze moi znajomi maja za soba czesto ponad 10 sezonow). Widzac ludzi w tym samym wieku, ktorzy jezdza swietnie, myslisz sobie ze masz przeciez podobne mozliwosci i to doswiadczenie nie jest az tak istotne. Tez mam w sobie te nutke ryzkanta, ktora czesto sie przydaje, a watpie zeby bardzo przeszkadzala w zyciu - bo jest roznica miedzy ryzykantem a szalencem, no i jak mowi stare, rumunskie przyslowie: No risk, no fun :D Oczywista sprawa - rozsądne ryzyko (może być coś takiego? ;) ) jest OK.
Tyle tylko, ze ta granica jest cieniutka. :)

pzdr
k.
Może to co napisze to totalna bzdura, ale osobiście łatwiej wychodziły mi skręty i hamowanie przy wyższych prędkościach. Później przeniesienie tego na na mniejsze szybkości wychodziło mi już właściwie bez żadnych problemów (a w trakcie ćwiczenia tego na pierwszych kilkunastu metrach stoku, wszelkie skręty były istną mordęgą).
Ja pamiętam jak jechałam do tyłu po muldach, bo jakoś żle skręciłam. Coś okropnego...:rolleyes:
pierwszy raz pamiętam z opowiadań miałem 3 lata było to na oślej łączce na Suchej Dolinie i jak wygrzmociłem to beczałem przez pół dnia matka krzyczała na ojca ze ja nie moge jeździc a ojciec na matke że chociazbym miał nogi i ręce stracic to i tak będe jeździł i za to mu wdzięczny jestem bo następnym razem złapałem o co chodzi i tak już mineło 15 sezonów :):D
hehh ja juz jako instr. mialem taki ciekawy wypadek-wbilem sie po sama szyje w prowizoryczna siatke ochraniajajaca, ktora przerwala sie jak papier :))
narty spadly 5 metrow w dol:)
ale dzieki temu pewna kobieta moze chodzic:))
JA pamietam jak jechałem dosc szybko i wywrocilem sie głową do przodu i z głową w snieu jechałem przez jakieś 10 metrow :)
Pamiętam tamten dzień jak by to było wczoraj tata przywiózł mi moje pierwsze narty, bardzo sie cieszyłem bo lubie każdy sport i jeździłem prawie na wszystkim. Już jak byłem dzieckiem to lubiłem adrenaline w wieku 6 lat złamałem noge bo chciałem skoczyć ze schodów na deskorolce ale to stare dzieje, a wracając do nart to tata zabrał mnie na górke czekałem na ten moment kierdy dostałem narty nie mogłem sie poprostu doczekać. Zadowolony ubrałem buty wziełem narty do rąk i podchodziłem w strone oślej łączki zjechałem tam może ze dwa razy poczym stwierdziłem że już umiem jeździć dostałem karnet i jakimś cudem udało mi sie wciągnąć na szczyt wówczas wielkiej góry:eek: jednak dużo sie nie zastanawiając zaczełem zjeżdzać w dół coraz szybciej i szybciej ale tym sie nie przejmowałem zbyt długo bo pochwili wjechałem w jakieś krzaki potem zauważyłem drzewo ale nie stety nie zdążyłem wychamować (bo poprostu nie umiałem)walnełem z impetem w drzewo nie wiem jakim cudem ale narty mi sie wypieły nawet . temtego dnia nie zapomne nigdy:):)
i myśle że nikt z nas nie zapomni swojej pierwszej wywrotki na stoku :)
wzięłam dwie godziny z instruktorem na "szczecińskiej Gubałówce", która nie zasługuje nawet na miano pagórka.
Trzy dni później mąż wywiózł mnie na szczyt Schmittenhoche w Zell am See i powiedział: no to jazda.
Przewróciłam się tego dnia ze sto razy, ale następnego tylko 2, a później juz było tylko lepiej.
Piątego dnia śmiało atakowałam już czerwone trasy na Kitzsteinhorn. Chyba jak na początkującą narciarkę nie najgorzej.
Teraz szykujemy się na wyjazd do Zillertal, jeszcze tylko 6 tygodni...
Pierwszy raz narty na nogach. Moja nauka skończyła się po 3 minutach tłumaczenia kumpla - z czym to sie je. Po czym w dół stoku .......

Zapomniał powiedzieć że pługiem to się można zatrzymać jadąc w dół stoku tylko na małej górce ;) ..... 4 metry dalej dochodząc do wniosku, że jednak za bardzo się rozpedziłem :D :D :D i sądząc że popełniam bład bo narty nie chcą stanąć postanowiłem sam się położyć ......

Ale od pierwszego upadku wiem że to miłość :D
Mój najgrozniejszy upadek w zyciu miał miejsce w Krynicy na "Słotwinach" miałem wtedy 8 lat...ehhh to było okropne wykozłowałem chuba z 6 fikołkow złamałem w ten czas narte a druga mi sie wogule nie odpieła:( byłem troche poturbowany nawet straciłem przytomnosc ale naszczescie nic złego mi sie nie stało i za dwa dni na wyporzyczonych nartach znowu mogłem szusowac wraz z rodzina;)
w zeszłym sezonie jadąc do czech zatrzmaliśmy się na 3 dzionki w Międzygórzu. ja nówki sztuki promocyjne spodnie z pianki z hipermarketu.wszysto ok. wybieramy się na stok. podjeżdża skibus (gazik) , ładujemy się do środka, trzeba było dość wysoko podnieść nogę żeby wsiąść. w tym momencie rozrywają mi się pianki w kroku. i to prawie od kolana do kolana ( no tu lekko przesadziłem- ale dziura dosyć spora). myślę - a co tam nikt nie zauważy (no i chyba nie zauważył). i jazda na stok. ludzie mówię wam jak cholernie wiało za pierwszym zjazdem. na dole owinąłem sobie co trzeba szaliczkiem (dobrze że miałem kalesony) i jazda na górę. cały dzionek tak przejeździłem, następnego dnia jeździłem w dresikach a drugie spodnie kupiłem dopiero w czechach
niezłe poświęcenie dla sportu prawda?
oj duuużo tego było :D :D :D
zaczynałam, jak miałam 12 lat i drugi senon w Korbielowie był ekstremalny - dużo lodu, mało śniegu i muldy jak diabli. Niejedno salto w powietrzu wywinęłam.
a ostatnie, co pamiętam, to we Włoszech, trochę przesadziłam z prędkością, pusto było, więc można było sobie pozwalać, wywinęłam niezłego orła, tyłami nart dostałam w tył głowy tak, że zrobiło mi się niedobrze... potulnie zjechałam na dół i skończyłam z ja zdą tego dnia. Myślę, że zaliczyłam wtedy lekki wstrząs mózgu :rolleyes:
Witam, jestem nowym forumowiczem.
Zarejestrowałem się specjalnie, żeby napisać o mojej glebie sprzed 3 lat (dziś opijam 3. rocznicę).
Tydzień temu po raz pierwszy od 3 lat jeździłem na nartach.
Zjechałem 12 razy z górki koło Bełchatowa:) Za 6 i 7 razem skręty były równoległe:) A po 11 już miałem dość bólu nóg.
Wiekopomna gleba była na Chopoku, 30 m od dolnej stacji wyciągu, na prędkości powiedzmy 10-15 km/h. Padał deszcz i były wielkie najeżdżone kupy mokrego śniegu. Wolno jadąc, gapiąc się na dziewczyny, kolejkę itd., w małym skręcie, wbiłem nartę w taką kupę. Jechałem za wolno żeby się przebić, a kupa była za wielka żeby wyrwać nartę (dolną). No więc gwałtowne hamowanie i obrót do stoku. Wiązania nastawione niestety na bardziej dynamiczne wyczyny nie odpięły się.
Efekt: obrót wokół własnej nogi, podudzie łamane o krawędź buta i na skutek obrotu zmielone na kilkanaście (tak:( ) odłamów. Operacji sztuk 6; pręt w kości od kolana do kostki do dziś bo jeszcze nie ma idealnego zrostu, 3 sezony bez jazdy. A najgorsze to, że teraz od nowa trzeba nauczyć się jeździć bo nogi są różne praw inna i lewa inna:) :) :)
Ja wcale tak niedawno, dość poważnie wyrżnąłem... Brzydki upadek leciałem gdzieś z jakieś 5 m, jak otworzyłem po chwili oczy widziałem dużo białego :) Ktoś do mnie podjechał podał mi moje kijki które wyleciałyprzy pierwszej fazie kozła :) zapytał się czy pomóc ja podziękowałem i chwile sobie jeszcze poleżałem :) wstałem założyłem narty (a uwierzcie że to sztuka na czerwonej trasie w największym nachyleniu :D ) i zjechałem na dół :D
Nie dawno miałem niemiłą wywrotkę.
Przy dość dużej prędkości będąc w lewym skręcie zawadziłem lewym butem o stok w efekcie, czego narta na tej nodze została wypięta. Gdyby to było tylko to – to nic by się nie stało, ale w efekcie powyższego jak mnie obracało w stronę stoku to kijek trzymany w lewej ręce wbił się w pobliską niewielka muldę a ja nadziałem się na niego. Dostałem rękojeścią w klatkę piersiową jakieś 3- 4 cm poniżej krtani. Efekt był taki, że zostałem zamroczony i leżałem na stoku dobre 3 minuty zanim wróciła mi pełna świadomość. Klatka piersiowa boli mnie do dzisiaj (rzecz się działa 6 dni temu).
Przykre jest to, że nie znalazł się nikt, kto zechciałby pomóc prawie nieprzytomnemu facetowi leżącemu na środku stoku.
Jakies 3 lata temu we wloszech jechalem dosc szybko trasa ktora w pewnym momencie zalamuje sie tak ze nie za bardzo widac tego co jest za spadkiem, stwierdzilem ze najbezpieczniej bedzie pojechac srodkiem, w pewnym momencie zauwazylem 2ke ludzi stojacych na samym srodku tego zalamania i toczacych pogawedke, szybka reakcja skrecilem w prawo zeby nie zabic 3 osob niestety nie udalo mi sie w pelni opanowac nart i wyladowalem obok trasy w dosc wysokim puchum, po za paroma saltami i tullupami (tak mi sie wydaje) nic mi sie nie stalo. Problem pojawil sie w momencie w ktorym chcialem odnalesc narty ktore wpadly pod puch i sila pedu jeszcze troche pojechaly pod tafla sniegu, szukalem ich 45 min ;/
Opinia na temat mojej jazdy wśród moich znajomych panuje mniej więcej taka : "Ten to może cały sezon bez wywrotki przejeździć ale jak wreszcie pier..... w glebe to się GOPR-owcy z pięciu okolicznych stacji zlatują":rolleyes:
Coś w tym jest jak widze .
Co śmieszniejsze nigdy sobie powazniejszej krzywdy nie zrobiłem - poza wybitym kciukiem jakieś piętnaście lat temu .
Wywrotek miałem wiele - jak większość tu obecnych kolegów i koleżanek zapewne .
Ale podzielic się chciałem jedną akcją która nie zakończyła się spektakularną glebą , choć nie wiem jakim cudem .
Zeszły sezon - Jaworzyna Krynicka .
Wjechaliśmy kolejką na szczyt , przypieliśmy narty .
Chce założyć gogle . Macam po łbie : NIE MA . Obszukuję kieszenie kurtki : NIE MA . Panika i zastanawianie się gdzie je wcięło ?
Po chwili olśnienie : w kolejce zostawiłem !!
No i tu włączyło mi się coś charakterystycznego dla naszej nacji , czyli najpierw robienie a potem myślenie.
Okulary z kieszeni na nos i jazda w dół na krechę .
Trzymałem się brzegów trasy , bo ludzi było sporo a przy mojej prędkości zderzenie to by mogły byc trupy .
Mijane drzewa zlewały sie w jedną plamę .
Pod koniec trasy wjazd na wymuldzoną końcówkę i JEB JEB JEB po kolanach .
Kilka krótkich skrętów pod koniec i hamowanie .
Zrobiłem to tak szybko , że bramka nie chciała mnie puścić.
Okazało się , że zanim nadjechały moje gogle musiałem przeczekać ponad dziesięć wagoników !
I tu konkluzja końcowa : za coś o wartości koło 200 PLN (plus wartość emocjonalana bo to prezent i otrzymany ze cztery dni wczesniej) człowiek przez brak pomyślunku ryzykuje życie .
Chwila zastanowienia i na spokojnie pojechał bym , a gogle i tak bym odzyskał .
Całą historię polecam pod rozwagę wszystkim .
W moim przypadku skończyło się ok , ale nie zawsze się tak kończy..........
Czyli :jeździjmy z głową !!
przypomniał mi sie jeszcze jeden numer. parę lat temu, pierwszy dzień na stoku w Les Arcs, wymuldzona trasa z dużą ilością przesypanego śniegu. Jechałam dość wolno i nie mam pojęcia, w jaki sposób wywinęłam orła, podnoszę się, bolą mnie usta jak diabli, chcę jechać dalej, a jeden kijek złamany na pół :eek: :eek: :eek: byłam pewna, że nie mam zęba... na szczęście, ząb ocalał, ale do końca wyjazdu moja górna warga przypominała murzyńską :rolleyes: :rolleyes:
Moja jedyna spektakularna gleba miała miejsce chyba 13 albo 14 lat temu.

Zieleniec, wówczas nieznający jeszcze chińskich słów "przygotowanieeeedotraasy", "rat-rak" i tym podobnych.. Warunki fatalne, śnieg z deszczem, mgła, widoczność prawie żadna.
Oczywiście jak to typ gówniarza-kozaka - pełna kreska, coco jambo i do przodu ;)

No i pech chciał, że ktoś jakiś czas przede mną zbudował sobie na środku trasy hopkę - lot trwał w moim wówczas odczuciu parę dobrych minut, zakończył się WYRWANIEM PRZODU JEDNEGO WIĄZANIA ZE ŚRUBAMI z deski (stare dobre Markery, takie ze sprężynami z tyłu, każdy kto długo jeździ chyba takie miał). Nie wiem jakim cudem, ale mi nic się nie stało, poza koniecznością dłuuuugiego szukania tej zdemolowanej narty..
Przyznam, że nauczyło mnie to pokory, wcześniej nie istniało nic takiego jak respekt do góry..

A te czarne Kneissle z kanciastymi czubami trzymam na pamiątkę, mogę nawet udokumentować wyrwane gwinty :)
to bylo 4 lata temu w Bukowinie Tatrzanskiej

jadac dość szybko zauwazlem po drodze taki skret w bardzo wąska dróżke przez las, bedac pewny ze wyjazde nia z powrotem na stok skrecilem w nia, jadac coraz bardziej sie rozpedzalem, jazda plugiem nie wchodzila w gre poniewac drozka miala ok pol metra szerokości a po bokach zaspy, wtedy na prawde sie zaczolem bać bo nabieralem coraz wieksze predkosci, wkoncu zobaczylem koniec drozki i rozpedzony na maxa wrocilem znowu na stok uderzajac centralnie w kobiete ktora stawiala pierwsze kroki na nartach, lecialem chyba ze 2 metry :D na szczescie dziewczynie sie nic nie stalo, ladnie przeprosilem, spytalem sie czy wszystko ok i pojechalem dalej, ale noga na ktora spadlem bolala mnie jeszcze przez miesiac :)

Moja jedyna spektakularna gleba miała miejsce chyba 13 albo 14 lat temu.

No i pech chciał, że ktoś jakiś czas przede mną zbudował sobie na środku trasy hopkę - lot trwał w moim wówczas odczuciu parę dobrych minut, zakończył się WYRWANIEM PRZODU JEDNEGO WIĄZANIA ZE ŚRUBAMI z deski (stare dobre Markery, takie ze sprężynami z tyłu, każdy kto długo jeździ chyba takie miał). Nie wiem jakim cudem, ale mi nic się nie stało, poza koniecznością dłuuuugiego szukania tej zdemolowanej narty..
Przyznam, że nauczyło mnie to pokory, wcześniej nie istniało nic takiego jak respekt do góry..

:)
Miałem podobną sytuacje w lutym na Ramzovej (CZ) .
Skok z hopki , i gleba nie wiadomo czemu .
Zebrałem sie bo kupy choć prawa noga w okolicy kolana rwie jak diabli , ale mysle :stłukłem to musi rwać
Chce wpiąc narte a ta ni czorta .
Przyglądam się a tam (dla odmiany od Ciebie) tył wiązania wyrwany i dynda sobie na kawałku jednej śruby .
Nartka : jakiś Atomic z wypożyczalni .
Gość jak mu ją oddawałem zdębiał i wypuścił listki:D

P.S.1 Stłuczona noga okazała się mieć w środku pęknietą kość bodajże strzałki.;)

P.S.2 Te wiązania Markera o których pisałeś to był Marker MR jak sie nie myle .
Mam gdzieś jeszcze w piwnicy .
Jak na stare lata bedziemy forumowe muzeum tworzyć to oddam na eksponat:D:D
Jakieś dwa lata temu będąc w Krynicy na nartach jechałem z dość dużą prędkością. Sypał śnieg więc przez gogle nie było widać zbyt wiele. Nagle na jednej z muld trochę mnie wyżuciło. Było to tak niespodziewane że poleciałem na plecy. Gdy spadłem wypieła mi się jedna narta, zjeżdżając nadal wypieła mi się druga. Gdy otworzyłem oczy zorientowałem się że muszę trochę dylać żeby pozbierać narty i kijki.

Kolejna "ciekawa" wywrotka miała miejsce w Wiśle na Nowej Osadzie. Wyjeżdzałem na wyciągu z mamą, stok był otwarty tylko do połowy, więc była usypana mulda ze śniegu aby już wysiadać z orczyku. Przed wysiadaniem para ludzi przed nami się wywróciła. Mama chcą ich ominąć pociągneła mnie i sama się przewróciła podcinając moje nart. Ja chcąc się jakoś ratować wylądowałem w tej górc. Goście w ratraku mieli prze ubaw. Przy następnym wyjeździe przy górce były już czerwone tyczki :D
Parę ich było.
W Szczyrku jest taka czarna trasa od połowy w dół. Wąziutka bardzo stroma i bardzo szybka. Lecę na kreche czuje huragan na twarzy a tu nagle parę pagórków, jeden drugi przeskakuję na trzecim odchyliłem się do tyłu. Jak pierd...
o twarde podłoże to sprzęt latał w promieniu kilkunastu metrów. Leże sobie i myślę wszystko mnie boli, pier.. nie wstaję poleżę sobie. Wydawało mi się że tak 10 min leżałem ale chyba krócej. W końcu patrze a tu nade mną pełno gapiów. No to wstałem pozbierałem sprzęt (zanim go znalazłem) i jadę dalej. A Ci patrzą się na mnie jak na debila :):)
Kiedyś też zaryłem nartami pod zwałę sniegu i wbiłem się tważą w puch. Ale chłopaki mieli ubaw he he :( na szczęście teraz nie przytrafiają mi się takie przypadki :):cool:
:)Kiedyś na początku kariery odpadliśmy z kumplem z orczyka w Szczyrku (tam jakoś notorycznie zapominają o wyrównywaniu trasy pod wyciągiem) i pierwsze co zrobiliśmy to odpięliśmy narty. To jeszcze były czasy, kiedy zima była konkretna i w lesie leżało chyba z 1,5m puchu. Przeżyliśmy dramat!!! Wykopaliśmy się po ok. godzinie walki i narty to była ostatnia rzecz na którą mieliśmy wtedy ochotę:D
Pierwszych upadków już nie pamiętam ale kilka późniejszych i nie tak odległych lepiej nie opisywać:( Pamiętam je do dzisiaj i nie zapomnę nigdy:( Myślę jednak że każdy z Nas ma jakieś przykre doświadczenia w tej materii. Tych przyjemniejszych i piękniejszych chwil jest zdecydowanie więcej, dlatego dalej to robimy:) - jeździmy i od czasu do czasu zaliczymy bliskie spotkanie ze śniegiem:rolleyes:

Pozdrawiam
Jakos na szczęscie przez 8 lat obyło się bez poważnych upadków. Pamietam jedną nieciekawą dla mnie sytuację. Po wyskoczeniu z hopki zdjęło mnie na jedną stronę i musiałem lądować na jednej nodze... Ustałem; ale kolano dostało w d... nieźle.
ja uczac sie na oslej laczce troche sie rozpędzilem i wjechalem zubkami nart w bude od wyciągu tak ze mi sie troche narty podgiely ( stare wypozyczone polsporty)
no trudno

pierwsze koty za ploty...
aczkolwiek po wyjezdzie na slowacje zdecydowalem sie na zakup kasku...
im lepiej jezdzisz tym bardziej tobie potrzebny
Pamiętam glebe mojego brata - Jedziemy a w zasadzie wolniutko posuwamy sie w lesie , brat jedzie na kuckach - tak żeśmy sie "gimnastykowali" kto niżej się pochyli, było bardzo wesoło do czasu jak na drodze mojego brata, centralnie między jego nogami pojawił sie znikąd ...korzeń. Szczęście, że warunki były dobre więc obolałe klejnociki od razu obłożył śniegiem. Teraz się z tego śmiejemy - wtedy wyglądało to naprawdę tragicznie.
Chwilę grozy przeżyłem kilka lat temu we Włoszech - Val Senales.
Ostatni dzień, ostatni miał być zjazd. Jadę sobie z bratanicą prawym skrajem szerokiej trasy i w pewnym momencie skręciłem w prawo do dolnej stacji wyciągu (jakieś 40 m od trasy w bok). W tym momencie podcięło mi nogi i czuję, że lecę. Krótka myśl, czyżby jakiś płotek pod śniegiem czy co. (do wiadomości młodzieży - kiedyś często gorale u nas grodzili trasy płotkami, drągami lub drutami). Padłem jak decha na klatę i mnie zamroczyło, tchu nie mogę złapać. Musiało to być dość widowiskowe, bo ludzie przy wyciągu zaczęli się śmiać (??) a moja bratanica straciła chęś na ostatni zjazd. Po chwili zrozumiałem co się stało. Otóż jakiś "krechowicz", domorosły Maier - czarna błyskawica, postanowił mnie wyprzedzić z prawej strony mając do dyspozycji całą szerokość trasy z lewej!? Co takiemu we łbie zaświtało? Przejechał mi po nartach dosłownie ocierając się o mnie, w wyniku czego moje narty zostały przytrzymane a ja wyskoczyłem szczupakiem z wiązań. Sądzicie, że gościu chociaż się zatrzymał, zapytał o zdrowie, przeprosił? Nic z tego! Byłem o milimetry od poważnej kraksy, może śmierci lub inwalidztwa. Niestety, ten wypadek "chodzi" za mną cały czas. Dlatego jak czytam niektóre wypowiedzi "krechowiczów" to szlag mnie trafia. Ludzie, niech do Was wreszcie trafi, że na stoku są też inni narciarze! Nie jeździ się tylko nogami ale przede wszystkim głową!
Pozdr.
Rolnik
To ja zapodam coś z mniejszą zgrozą .
Nasza forumowa koleżanka (nie podam która bo mi życie miłe;)) pewnego razu bodajże na Wierchomli nie wyrobiła pod sam koniec trasy i łomotnęła w siatke zabezpieczającą .
Nic sobie nie zrobiła ale im bardziej sie próbowała wyplątac tym bardziej sie zaplątywała .
Jej koleżanka z instruktorem nie mogli pomóc bo tarzali sie ze śmiechu po śniegu.:)
Ja tylko żałuje , że tą akcje znam tylko z opowieści , jak bym to widział na żywca to.....też bym się tarzał :D

P.S. Koleżanka podobno wyglądała jak syrena w sieci . :-))
Mój jeden z pierwszych wypadków skończył się tym że mogę już nigdy nie wrócić na narty ...

A inne w sumie to w sumie też dość groźne były... Nóżki szło połamać xD
Jeden ze śmieszniejszych to tak : Mały stok , i w sumie to dla mnie był pierwszy zjazd na prawdziwym śniegu ... Snowboardziści siedzieli sobie już po za torem zjazdu ... Chcieli odpocząć sobie ... A ja jadę jadę i wjechałam w dziurę xD Poleciałam na twarz i wylądowałam koło tych snowboardzistów ... Się zaczęli śmiać ... Ja nie mogłam się najpierw pozbierać , później założyć narty , a jak wstałam i założyłam nartę to miałam cały palec we krwi xD O coś zahaczyłam tym palcem i mi się krew sączyła z niego .. . później przez dwa trzy zjazdy można powiedzieć ze zjeżdżałam z palcem w buzi xD

A jeszcze jeden z poważniejszych upadków to mi się jedna narta czubkiem wbiła w stok ... Ale na szczęście się mi wypięła ... Z druga nartą na nodze poleciałam dość spory kawałek i przy okazji walnęłam głową w stok ...
Czytam sobie, czytam... i - przepraszam - :D :D :D
No to i ja dołączę... :p

Zacznę od zdarzenia z pierwszych miesięcy "zmagań" z nartami :D - jak nic przypomina ono to, opisane przez Nightgale (ale to nie ja byłam :p, nie mam takich znajomych).
Szczyrk. Skrzyczne. Ondraszek przed Jaworzyną ma taką stosunkowo niewielką górkę, która kończy się szerokim placem. Ale ja jeszcze wtedy nie wiedziałam, że z tej górki można zjechać na krechę, bo tam po prostu da się wyhamować :D (zresztą, wtedy i hamowanie było trudne). To był mój pierwszy zjazd z tej trasy. Warunki raczej nieciekawe, na tej góreczce śnieżna ścieżka szerokości ok. metra - jak tu manewrować?
Tak wymanewrowałam, że zawisłam na siatce. Nogi nie sięgają ziemi - wiszę! Mąż na dole... czeka :D Kobieta obok mnie, która też nie wiedziala, co zrobić, położyła się na ziemi... zapytała, czy mi pomóc, ale... nie zdołała się zatrzymać, zjechała :D
Męczyłam się długo, w końcu wyplątałam się. Zjechałam z przekonaniem, że narty to na pewno nie dla mnie.... Na rok odłożyłam zjazdy ze Skrzycznego; wróciłam na Juliany :)

Inna sytuacja. Jeszcze można było zjeżdżać z Gubałówki.
Jadę już z końcówki trasy: prosto, nieomal płasko. Z boku kawałek przede mną stoi armatka. Naśnieżają. W pewnej odległości od tej armatki facet właśnie podnosi się z ziemi, otrzepuje śnieg. Tuż za nim następny pada. Ni z gruszki, ni z pietruszki - po prostu jechał i padł. Uśmiechnęłam się. Ale byłam już blisko i nagle... też leżę. Niesamowite uczucie - kompletne zaskoczenie.
Mąż, który jechał za mną, widząc to wszystko, pojechał nieco bardziej z prawej strony. Zanim do niego dojechałam, następny gość już się zbierał po upadku, a kolejny właśnie padł.... :D Z daleka wyglądało to prześmiesznie: kto się zbiżał do tego miejsca - nie było siły, zaliczał glebę...
Już po wszystkim zrozumiałam, o co tam chodziło (a przynajmniej tak mi się zdaje :p ): wokół naturalny śnieg, a tam akurat sztuczny, który do tego wypełnił stosunkowo głęboką nierówność.

Jest jeszcze jeden upadek, z tej fantastycznej zimy sprzed 2 lat. Upadek, który pamiętam, ale... o tym później ;); teraz dam szansę innym...

stworek11 mam nadzieję, że Twój powrót na narty, jeśli jeszcze się nie wyjaśnił, to wyjaśni się niedługo - i nie będzie żadnych problemów! :)
Ja też miałam pewną sytuację, która obecnie wydaje mi się śmieszna.
Wjeżdzaliśmy krzesełkiem na Banię - ja w środku po bokach mój syn (wtedy 5 lat) i z drugiego boku jego kolega). Musiałam ich rozdzielić bo jak to dzieci szturchali się, popychali na krzesełku itp. itd.
Dojeżdzamy do wysiadki, szykujemy się chciałam żeby sie rozjechali jeden w lewo, drugi w prawo dlatego też próbowałam ich delikatnie rozepchnąć. Jednak tyle mi to zajęło że zostałam na krześlę!!!!!!!!!!!!!Potem jak juz prawie zakręcało skoczyłam a troszkę ponad ziemia już byłam. (w budce nie było obsługi). Dzieciaki najpierw miały wytrzeszczone oczy a potem miały ubaw że "mama robiła Małysza".
Tak jak pisałam na początku wtedy chwilka strachu, adrenalina, teraz juz się z tego śmieję. Jednak stanowczo bardziej wolę zjeżdżać niż skakać.:p
Dla mnie czwartkowa gleba zakończyła się złamaniem wyrostka barkowego:(:mad:
Mnie tylko jeden z licznych upadkow utkwil w pamieci. Prawdopodobnie dlatego, ze od tej pory nie ufam serwisantom w ustawianiu sily wypiecia :)

Rzecz miala miejsce w Szczyrku, okolo 10 lat temu, trasa binkula. Pojechalem tam na swoich nowych nartach (pierwsze moje 'prawdziwe' gigantowki), zaraz po zakupie i ustawieniu wiazan przez serwis w Maksie (teraz chyba intersport). Rzecz wygladala troche smiesznie, troche strasznie. Na dolnym odcinku trasy, lagodny lewy luk dochodzacy do wyciagu. Predkosc spora, bo byl to sam poczatek dnia. Skladam sie do skretu, czuje jak ladnie lapie krawedz a po chwili wystrzeliwuje jak z katapulty w poprzek stoku. Co sie stalo - puscilo wiazanie. Efekt - przejechanie dobrych kilkudziesieciu metrow na brzuchu z twarza w sniegu. Na szczescie obylo sie bez powazniejszej kontuzji (jedynie rozciety luk brwiowy, brak zeba i troche potluczen).

Moral z tego taki, ze wiazanie nalezy ustawiac raczej samemu metoda prob i bledow (raczej bledow). Zaczynac od slabej sily i stopniowo zwiekszac, tak aby narta wypinala wtedy kiedy powinna a nie wtedy kiedy chce.

P.S. Czlowiekowi, ktory ustawial wiazania (narta Atomic Beta Race 10.22, wiazania jakies Salomona, nie pamietam jakie) powiedzialem, ze jezdze dobrze, czasami na zawodach i do tego sklamalem z waga o jakies 10 kilo w przod. Wtedy wazylem okolo 55kg - wiazania ustawione byly na 4 (minimum dla tego modelu).

P.S. Czlowiekowi, ktory ustawial wiazania (narta Atomic Beta Race 10.22, wiazania jakies Salomona, nie pamietam jakie) powiedzialem, ze jezdze dobrze, czasami na zawodach i do tego sklamalem z waga o jakies 10 kilo w przod. Wtedy wazylem okolo 55kg - wiazania ustawione byly na 4 (minimum dla tego modelu). Takiego "fachowca" to rozstrzelać i zakopać innym dla przykładu . :mad:
Witam :) czy ktos móglby mi pomóc??? szukam na forum tematu coś o naprawach spodni. Zrobiłam dziure w spodniach, co najwazniejsze pożyczonych. Dziurka jest mała 2 mm ale jest ;( dziura jest tylko w pierszej warstwie - jak moge to naprawc?? sleić,zszyć?? Blagam o pomoc

zapomniałam dodac że warsstwa wierzchnia w której jest dziura to nylon
Lepszy dla tego postu by był inny dział np: "ubrania i akcesoria"
Pozdro
no widzisz, taki post, to pierwszy upadek dla koleżanki dwa posty wyżej... ;)
:cool:
Jako,że to mój pierwszy post to witam wszystkich.Ze swoich upadków to pamiętam szczególnie 3.
1.Będąc na nartach w Wierchomli z ojcem na rozpoczęcie sezonu jechałem skrętem slalomowym na skraju stoku.Wszystko ładnie i pieknie byłem z siebie dumny ,że tak dobrze mi idzie (3 sezon na nartach) i nagle łup w puch głowa w śnieg na jakieś 60 cm.Zszokowany wstaje i patrze ,a narty pięknie wbite i przerażony ojciec czy wszystko dobrze:P.
2.Te dwie były chyba najbardziej widowiskowe 2 sezon na nartach i jadę na...Plejsy.Pierwsze zjazdy spoko i nawet oblodzoną ściankę przejechałem cało.Po kilku zjazdach poczułem się pewnie i przesadziłem.Jechałem o wiele za szybko i piękna gleba w połowie ścianki.Na szczęście było tak ślisko,że narty same do mnie zjechały 20m.
3.Też Plejsy odcinek w lesie.Skrzyzowałem narty,wyleciałem na narty i piękna gleba ze wspinaczką po jedną nartę 10 m w górę i zjazd po drugą na ????? 30m.
Ja ze swoich upadków pamiętam właściwie jeden. W Reith, 2007 rok. Czerwona trasa, pierwszy zjazd na wyjeździe nie licząc rozgrzewki na niebieskiej. Prędkość mała jako że to dopiero rozgrzewka i "przypominanie sobie". I nagle gleba tak z niczego, nie wiem czy zawiniłem ja czy krawędzie puściły czy cokolwiek innego przyczyniło się do mojej wywrotki. Nie ważne, w każdym bądź razie upadek był lekki i nie wyglądał na groźny. Wstałem, diagnoza - ból ręki. No cóż myślę, poboli przestanie :) Obłożyłem śniegiem na znieczulenie :D I dalej jazda. Jeżdżę tak dzień, drugi aż ręka spuchła. Byli z nami znajomi lekarze, zobaczyli, pomacali - złamana. To do szpitala w Schwatz, rach ciach, ręka w gipsie, lekarz mówi że nie mogę jeździć. A że to była dla mnie era jazdy bez kijów nie widziałem problemu i następnego dnia na stok. Jazda w gipsie choć trudniejsza, trzeba bardziej uważać i tak przyjemna, choć odradzam :)

Oj, rozpisałem się, a miało być tylko o upadku :)
witam hmy jedna z pierwszych wywrotek jaka spotkała mnie to było na łysej górze (taki stok obok Jeleniej Góry) miałem wtedy z 13-14 lat i wykonałem piękny zjazd na krechę po czym wjechałem do lasu a w lesie jak to w lesie są drzewka resztę możecie już sobie sami wyobrazić
pozdrawiam wszystkich forumowiczów dla których nie straszne są upadki :):):):D

W w małym skręcie, wbiłem nartę w taką kupę. Jechałem za wolno żeby się przebić, a kupa była za wielka żeby wyrwać nartę (dolną). No więc gwałtowne hamowanie i obrót do stoku. Wiązania nastawione niestety na bardziej dynamiczne wyczyny nie odpięły się.
Efekt: obrót wokół własnej nogi, podudzie łamane o krawędź buta i na skutek obrotu zmielone na kilkanaście (tak:( ) odłamów. Operacji sztuk 6; pręt w kości od kolana do kostki do dziś bo jeszcze nie ma idealnego zrostu, 3 sezony bez jazdy. A najgorsze to, że teraz od nowa trzeba nauczyć się jeździć bo nogi są różne praw inna i lewa inna:) :) :)
Wyciągam stary cytat, ale załatwiłem się w taki sam sposób. Zeszły sezon był dla mnie pierwszym w życiu narciarskim (znad morza jestem...) - ale za to intensywnym - praktycznie każdy weekend styczeń - kwiecień na nartach. Czyli, w związku z brakiem wrodzonego talentu, osiągnąłem powiedzmy - niezły poziom. No i w kwietniowym wyjeździe na zamknięcie sezonu po raz pierwszy zachciało mi się ścigać z moją drugą połówką (która nartuje od 6go roku życia). Całą noc i pół dnia padał śnieg, stoki w Engelbergu praktycznie puste, wielkie zaspy, w związku z czym biore pierwszy raz w życiu narty offpiste ... trzeci czy czwarty zjazd, jedna z muld okazuje się nie do przebycia, prawa narta zakopuje się w śniegu przy sporej prędkości, obraca mnie, słyszę trzask ... Obie kości w 3ch miejscach, operacja, tytan w nodze. Ale zrosło się dobrze, po 8miu miesiącach jutro wracam na stoki. Dawno się tak nie bałem ;-)
Pierwsza poważna gleba to rekord skoczni ... przed blokiem:D
Wynik: nowe, plastikowe nartki z kiosku Ruchu: 20 zł;
rozdarte dżinsy Odry - 50 zł;
zazdrosne spojrzenia kolegów: bezcenne :p

Ale to nic przy mojej teściowej - 25 m na Małej Krokwi na...biegówkach:eek:
Moja wpadka

pierwszy raz na nartach w życiu. 15 lat, z kolegą na Kopie w Karkonoszach. Narty i buty wypożyczone z zakładowej wypożyczalni sprzętu sportowego. Zero wiedzy w temacie. Na 10 wjazdów orczykiem 7 razy spadłem w trakcie podjeżdżania !!!

To były czasy, a teraz w Austrii - kanapy sa podgżewane - panie ...
Mój pierwszy raz.
Lata 90ąte Zieleniec stok obok takiego małego kościółka, za którym był cmentarz, drugi dzień na nartach (w ogóle drugi dzień) w połowie stoku była taka dość spora hopka jadąc na krechę wjechałem na tą muldę i …:eek:.. i sobie poleciałem, nie wiem jak to się stało, ale wylądowałem na nartach i wśród oklasków z drżącymi nogami, ale dumny z siebie, zjechałem na sam dół, tego dnia byłem mistrzem dla moich znajomych, którzy tam ze mną byli.
Ech te wspomnienia aż się rozmarzyłem.:rolleyes:

Pzdr.Daniru
Ja doskonale pamiętam mój zjazd w zeszłym roku z góry Nosal. Wtedy poraz pierwszy włożyłam narty na nogi.Po 3 dniach postanowiłam z moim chłopakiem (który uczył się razem ze mną),że pójdziemy na zjazd o średniej trudności.Był zróżnicowany,gdyż na górze był troche stromy a potem długi i łagodny. Niestety nie umiałam jeszcze w pełni dobrze skręcać i efekt tego był taki,że z rozpędem zaczęłam zjeżdżać prosto.Przerażona prędkością krzyczałam a wszyscy na stoku patrzyli się na mnie i nawet orczyki zostały zatrzymane. Niewiele myśląc i widząc,że zbliżam się do siatki postanowiłam się wywrócić. Na szczęście nic mi się nie stało,jednak z opowieści wiem,że wyglądało to dość przerażająco do tego stopnia,że ruch na stoku kompletnie zamarł a ja byłam w centrum uwagi.;)
Ja nigdy nie zapomnę mojej pierwszej przygody z "trudną" trasą (trudna znaczyła w tym wypadku bardziej stroma niż ośla łączka). Miałem wtedy 5 może 6 lat, zupełne początki. Po przejechaniu bez gleby kilka razy oślej łączki postanowiliśmy z kumplem (w tym samym wieku i z takimi samymi umiejętnościami) wybrac sie na trudniejszy stok zaraz obok. Dopchaliśmy się do wyciągu i jakiś Czech podaje nam kotwice pod tyłek. Oczywiście nikt nam nie mówił, że na tym się nie siada i chwile później leżeliśmy na plecach nie wiedząc co się stało. Krótka nawijka po Czesku i jakieś 5 min. później jechaliśmy już elegancko na górę. I z góry oczywiście na krechę. Następnie gleba i wypięte obie narty, nie umiałem zalożyc ich z powrotem więc na duł zeszedłem z nartami na plechach. Resztę dnia spędziłem na oślej łączce...
Mój upadek rok temu w Czechach w Herlikovicach.
Razem z Chemikiem zjeżdżaliśmy spokojnie wzdłuż orczyka szukając koleżanki i jej synka i nagle rzucając wzrok przed siebie zobaczyłem dwie muldy pozostawione po nawrocie ratraka. Na jednej sie wybiłem a w druga zaryłem. Zrobiłem fikołka lądując ostro na śniegu. Nic się nie stało poza pęknięciem na kasku.
To co było w tym niesamowite to to że miałem wrażenie iż lecę z 4 sekundy czując dokładnie jak wypinają mi się buty z nart na zapięciach.
Ani też przez chwilę nie zwątpiłem co do śmigania na nartach. zwyczajnie się otrzepałem i dalej zjechałem bawiąc się tym sportem cały dzień....
:)
a ja pamietam jak dzis, bylo to w roku 1985 w Mesznej
wjechalem z wielkim impetem w paniusie, ktora wystawiala twarzyczke do slonca:p
pani oczywiscie na stok wchodzila pieszo, wszystko miala pewexowskie, ani jej chyba przez mysl nie przeszlo, by narty zalozyc i jezdzic-wiadomo o co chodzi:rolleyes:
porysowalem jej wspaniale, bialo-rozowe (oczojebne) buciki Dachstein:)
ale byla chaja:):D:p;)
na szczescie nikomu nic sie nie stalo;)
To było chyba w 2002r. Dopiero zaczynałem i to było na wyciągu z "wyrwirączką". Nie było mi wygodnie trzymać się za ten drążek, więc na nim usiadłem. Podjazd się skończył a ja za póno próbowałem zsiąść z tego drążka. Ciągnęło go już do góty, amnei razem z nim. Wyciąg się zatrzymał, a ja wisiałem z metr nad ziemią, póki mi kurtka pękła. Jeździłem dlaej dzień wcześniej wyleciałem na małej wyskoczni i spadłem na palec, który był z 2 tygdnie siny. Teraz jeżdze ostrożniej, nie moge sobie pozwolić na żadną kontuzję.
mój pierwszy upadek(nie ostatni) zdarzył sie jak pierwszy raz wyjechałem ze znajomym na stok w istebnej.O dziwo na orczyku ustałem.Zjazd był cieżki :D gleba zaliczona na każdym zakrecie.Pokonanie 850m zajeło mi jakieś 40 min.Po drodze przy kolejnej glebie nartą w lep dostałem :eek: :)
1.miałem stare buty narciarskie z jedną klamrą. byłem w wiśle, na cieńkowie, każdy skręt=gleba. byłem cały poobijany, każda próba wstania to odjazd narty do przodu.
2. też na cieńkowie: jechałem na czerwonej trasie, na środkowym płaskim odcinku, kątem oka zauwazyłem, że obok mnie jedzie narciarz i to instruktor.
jechałe prosto, on lekko slalomem, ale za każdym ruchem zbliżał sie do mnie.
myslałem, że mnie widzi. nagle poczułem że mi sie narty podcinają. poleciałem 2 metry zgubiłem narty i dalej 2 metry- zgubiłem czapke, w końcu jakiś metr dalej zostawiłem gogle, i jeszcze troche pojechałem już na brzuchu. jak sie okazało gościu wogoe mnie nie widział. i przez niego miałem osłabiony bilans dnia, bo miałem upadek zaliczony .
Sezon 2004/2005, Zakopane. Piękna pogoda, więc warto ruszać na narty. Pojechałem na Kasprowy. Jazda niesamowita, stoczek przygotowany idealnie, ludzi jakby wymiotło. Jeździłem zjazd za zjazdem, kolejek zero, wprost nie do uwierzenia. Po 10 zjazdach postanowiłem pojechać do baru na małe piwko. Jak na stoku, tak i w barze nie było ludzi. Zamówiłem piwko i podziwiałem piękne widoki. Nagle zobaczyłem piękną dziewczynę. Nasze spotkania się spotkały. Zrozumiałem!!! Ona należy do mnie:) Usiadliśmy razem, i zaczeliśmy wymieniać swoje zdania na temat narciarstwa, oraz innych przedziwnych tematów. Zeszło nam tak z 2 godziny, zjechaliśmy później do wyciągu, i razem pojeździliśmy jakieś 3 godzinki. Bardzo zmęczeni pojechaliśmy do niej :eek:. Zostałem zaproszony na kolacyjkę. Kto by nie skorzystał. Piękna dziewczyna, samotny mężczyzna... Więc pojechałem.
Miała bardzo przytulny domek. Kucharką nie była najlepszą, jednak miała wspaniałą piwniczkę z winem. Upojony wspaniałymi trunkami miałem zamiar wracać do hotelu. Miałem już wychodzić kiedy droga koleżanka zaproponowała mi, abym został u niej na noc. Długo się przed tym wzbraniałem jednak, jej argumenty były tak przekonywujące, że zostałem. Przygotowała mi miejsce na kanapie. Przypomniałem sobie że w aucie mam ubrania, więc skorzystałem również z małego prysznica. Było to bardzo trudne, jednak się udało. Położyłem się spać, ona poszła do swojej sypialni. Zasnąłem.
Nagle usłyszałem, że ktoś skrada się po pokoju, w którym spałem. Okazało się że była to ONA... ubrana (o ile tak to można nazwać), w piękną koszulę nocną. Gdy podeszła do kanapy, koszula się zsuneła, odsłaniając kobiece wdzięki........................................... .................................................. ..
Rano leżeliśmy obok siebie. Była to bardzo wpaniała noc. Po śniadaniu, pożegnałem się z koleżanka, zostawiłem jej mój numer telefonu i wróciłem do hotelu, gdzie zapłąciłem z weekend. Spakowałem się w wróciłem do domku, cały czas wspominając ostatnią noc.
Jednak po miesiącu, nie było już tak różowo.
Zadzwoniała ONA... Bardzo miłym głosikiem przekazała mi informację, że za 8 miesięcy, bedę ojcem :eek::eek:, i jest tego pewna w 100%:eek::eek:...
SZOK!!! szybka decyzja - urlop w pracy i szybko do Zakopanego do NIEJ. Na miejscu jeszcze szybsza decyzja o ślubie. 3 miesiące później staliśmy na ślubnym kobiercu...
Teraz jestem szczęśliwym ojcem 4 dzieci (urodziły się czworaczki :eek:). Mam kochającą żonę, w tym sezonie dzieci chcą zacząć jeździć na nartach, więc czemu by nie :)
Mam tylko małą nadzieję że nie pójdą w ślady mamusi i tatusia. :)

To była moja pierwsza wpadka...
Gorąco pozdrawiam!!!!
Pierwszy upadek..... oczywiście wtedy jak po raz pierwszy założyłem narty na nogi:). Pojechaliśmy ze znajomym spróbować nauki na górce Szczęśliwickiej w Warszawie. Po instruktarzu co i jak i kiedy i po pierwszym zjeździe "na plecach" kolegi, postanowiliśmy zaryzykować jazdę samodzielną.
Oczywiście pług, przenoszenie ciężaru ciała do skrętów i poszło :eek:
Jadę, jadę, rozpędzam się, z chamowanem nie bardzo...
Przestraszyłem się prędkości, więc jedyna słuszna decyzja w mojej głowie: trzeba się przewrócić:D Krótki przysiad na nartach, no i bach!!! na prawą stronę!!!
Uffffff.... udało się, a było to w polowie stoku. Trzeba się było pozbierać, zapiąć wypiętą nartę chwila zastanowienia jak no i dalej na dół:eek:
Później za każdym zjazdem szło już coraz lepiej i lepiej.
Mam nadzieję, że na śniegu taka wcześniejsza zaprawa się przyda.
I swój sezon już zakończyłem. Wystarczyło mi 5 zjazdów... i przy kolejnym podczas upadku obojczyk nie wytrzymał i wyleciał ze stawu :(:(:( Teraz trwa męka z gipsem... Dlaczegooo ?!?:(:(
ja jak zaczynalam jezdzic to przez pierwszych kilka dobrych sezonów lądowałam wszedzie wlasciwie nie bylo dla mnie rzeczy nie mozliwych domy, drogi, drzewa, ogrodzenia, ludzie, strumienie górskie nic nie bylo mi obce nie jednokrotnie mialam przerazenie w oczach i nie tylko ale zawsze konczylo sie fiasko i kupa smiechu.Na szczecie albo i nieszczescie nie zlamałam nigdy niczego oprocz kijka ;]
Do F-16 :Jak dla mnie bomba :D Zycze szczecia!
Boze ...4 dzieci, juz stary nie pojezdzisz tak radosnie :) ... to ja sie wole skupic na nartach :) Dobrego roku !
Moja pierwsza gleba to próba skrętu równoległego w prawo, na skraju lodu ze sztucznym, dopiero co naleciałym śniegiem. Prędkość zjazdu + wyhamowanie nart przez zmianę podloża na stoku zepchnęło mnie głową w dół stoku, gdzie ze 3 m jeszcze zjechałam na lewym barku i czymś ostrym przyrżnęłam sobie w łokieć (krawędź??). Pierwsza myśl - czy nie rozcięłam sobie kurtki :D

Zapomnialam dodać, że podczas nauki nie zdarzyła mi się gleba. W ogóle, to do wtedy, do kiedy śnieg był świeży, to wtedy umiałam wybrnąć z każdej potencjalnej gleby. Tak było do czaus, kiedy poznałam, co to znaczy lód na stoku...
Pozdrawiam forumowiczów!!!Nareszcie piękna zima!!!...W górach.Ale nam chyba tak wystarczy :).Upadków było wiele,ale ten pierwszy nie był najgorszy.Po prostu mała wywrotka niegodna uwagi podczas nauki jazdy....lata temu.Jest jednak jeden który był "godny"uwagi.I myślę,że na stoku znalazło się wielu którzy nieraz będą go wspominać podczas rozmów o minionych urlopach.Wydarzył się całkiem niedawno,bo w zeszłym sezonie.Zdarzyło się to w Krynicy.Żona gorąco odradzała mi zakup nowych nartek.Ja jednak uparty jak Rambo w akcji,stwierdziłem,że moje umiejętności są już na takim poziomie,że twarde,profesjonalne racowe dechy to coś co pasuje do mnie jak adidasy do dresu.Życie bardzo szybko zweryfikowało moją diagnozę,zmieniając ją raczej z adidasów na pięść do oka...Warunki na stoku były kiepskie.Zmarźnięty śnieg przypominający żwir a nie puch,oraz nieratrakowany stok na którym mulda muldę muldą pogania:rolleyes:.Ja jednak dumny ze swojego nowego sprzętu i pewny swoich niebanalnych przecież umiejętności ruszyłem ochoczo i z dużą prędkością na dół.Początek był niezły,chociaż już czułem,że zaczynam walczyć z nartami które nie do końca zachowywały się jak tego bym sobie życzył.Po następnych stu metrach nie walczyłem już z nartami,ale o życie:eek:.Wtedy to zrozumiałem co to znaczy,że jak to się mówi"niektóre narty nie wybaczają błędów"...Po najechaniu na kolejną muldę bez amortyzacji nogami,wybiło mnie na prawą stronę gdzie trafiłem na jeszcze jedną,a potem to już tylko....niech się dzieje wola nieba...Biorąc pod uwagę dużą prędkość,mój lot trwał dobrych kilka sekund podcas których mogłem podziwiać Krynicę z lotu ptaka.Upadek bolesny i dotkliwy(pęknięte żebro),i kilka niezłych fikołków.Pomimo swojego raczej ateistycznego podejścia do wiary,dziękowałem Bogu,że przeżyłem i,że nikogo nie zabiłem lądując na ziemi.Jakiś baca kiedyś powiedział"jak sie nie wywrócis..to sie nie naucys"Mogę teraz dodać"co Cię nie zabije...to Cię wzmocni"Jednak nartki sprzedałem w tym roku i kupiłem adekwatne do moich umiejętności ,co radzę każdemu.
Dziękuję za uwagę...Jeżeli ktoś dotrwał do końca tej nudnej historyjki;)
Założyłam narty, uff.... Najpierw były problemy ze staniem w miejscu, one po prostu ciągle odjeżdżały:mad: w końcu stoję:), gdy zobaczył to mój luby to mnie pchnął i.... pojechałam, tylko jakoś zatrzymać się nie mogłam :confused: - zatrzymało mnie ogrodzenie - tak się wbiłam w siatkę, że musieli mnie wyciągać ale najpierw z nart rozebrać. Potem już było coraz lepiej - zjechałam z górki w objęciach początkującej snowbordzistki, zatrzymałam orczy, potem nie mogłam się od niego odczepić:) mimo to nie zniechęciłam się i znowu jadę w góry.....ale będzie fajowo:)))
F-16, od razu mi się przypomniała historia znajomej, której rodzice na wspólnym wypadzie w góry zafundowali instruktora. On myślał, że ona ma z 14 lat (drobna, młodo wyglądająca dziewczyna). Tak myślał, dopóki się przypadkiem nie okazało, że ona jak najbardziej jest już pełnoletnia... Wtedy go strzeliła strzała amora (ją siekło od kiedy go pierwszy raz ujrzała...)
Spotykali się parę razy w czasie tego wypadu na nartki. No i nawet skończyło się w łóżku. A z tego pięknego wypadu pozostała im pamiątka w postaci rudego synka :)
Nie pamiętam, skąd on pochodzi, ale zdarzyło się to w Karpaczu :)
Jak widać narty wpływają pozytywnie na wskaźniki demograficzne..
Proponuję refundację nart, zamiast in-vitro ;)

Założyłam narty, uff.... Najpierw były problemy ze staniem w miejscu, one po prostu ciągle odjeżdżały:mad: w końcu stoję:), gdy zobaczył to mój luby to mnie pchnął i.... pojechałam, tylko jakoś zatrzymać się nie mogłam :confused: - zatrzymało mnie ogrodzenie - tak się wbiłam w siatkę, że musieli mnie wyciągać ale najpierw z nart rozebrać. Potem już było coraz lepiej - zjechałam z górki w objęciach początkującej snowbordzistki, zatrzymałam orczy, potem nie mogłam się od niego odczepić:) mimo to nie zniechęciłam się i znowu jadę w góry.....ale będzie fajowo:))) hihihi też miałam na początku problemy z zatrzymaniem się :D na szczęście poszłam po rozum do głowy i wynajęliśmy instruktora - ten mnie nauczył hamować pługiem :)
Pierwsza:
W zeszłym sezonie byłam na Chopoku - schodzenie z kanapy to był już dla mnie żaden problem do momentu kiedy miałam przyjemność jechać na jednej kanapie z zapatrzoną w siebie parą snowbordzistów (nie żebym coś miała do amatorów jednej deski - tak po prostu złożyło się :D ).
Kiedy przyszło do zejścia z kanapy, o którym para zorientowała się w ostatniej chwili, zapatrzony chłopak stracił równowagę i usiadł na moich kolanach w momencie kiedy wstawałam :mad: nie mógł się pozbierać ze mnie, a my znów coraz wyżej nad stokiem i tuż przed zakrętem powrotnym :eek:
Po małej szamotaninie i zamieszaniu w końcu dosłownie zeskoczyliśmy całą trójką chyba z 1-1,5 metra wysokości i oczywiście zaliczyliśmy glebę. Przepraszali mnie (chyba to byli Słoweńcy), ale miałam takiego nerwa, że łatwo nie wybaczyłam ;)

Druga to w tym sezonie - wypożyczyłam po wielkich mękach narty (kolejka do wypożyczalni 20 minut stania, nie wspominając o wcześniejszych 30min, aby zaparkować), wychodzę zadowolona, że nareszcie pozjeżdżam, ale narta jedna coś nie chciała się zapiąć. Dopiero po kilku próbach i manewrach przy wiązaniach, również mojego męża, zadowolona odstałam swoje w kolejce na wyciąg (kolejne 20 minut :mad:), siadam w końcu zadowolona, ujeżdżamy kilka metrów i ... "bach", wadliwa narta odpięła się i spadła - ależ wstyd ;) wyjechałam na górę i zjeżdżam po nią od razu wyciągiem, a obsługa z dołu mi mówi, że ją posłali na górę i ponoć meldowali tym na górze ... niestety nikt mi tego nie powiedział i kolejna przejażdżka do góry...

Tak oto pojeździłam sobie w tym dniu wyciągiem, bo ze stoku zjechaliśmy tylko raz. Warunki na trasie były okropne (lód i przetarcia), a kolejki do wyciągu nie ubywało... odpuściliśmy sobie ten wyjazd;)

Pierwsza:
Druga to w tym sezonie - wypożyczyłam po wielkich mękach narty (kolejka do wypożyczalni 20 minut stania, nie wspominając o wcześniejszych 30min, aby zaparkować), wychodzę zadowolona, że nareszcie pozjeżdżam, ale narta jedna coś nie chciała się zapiąć. Dopiero po kilku próbach i manewrach przy wiązaniach, również mojego męża, zadowolona odstałam swoje w kolejce na wyciąg (kolejne 20 minut :mad:), siadam w końcu zadowolona, ujeżdżamy kilka metrów i ... "bach", wadliwa narta odpięła się i spadła - ależ wstyd ;) wyjechałam na górę i zjeżdżam po nią od razu wyciągiem, a obsługa z dołu mi mówi, że ją posłali na górę i ponoć meldowali tym na górze ... niestety nikt mi tego nie powiedział i kolejna przejażdżka do góry...

Tak oto pojeździłam sobie w tym dniu wyciągiem, bo ze stoku zjechaliśmy tylko raz. Warunki na trasie były okropne (lód i przetarcia), a kolejki do wyciągu nie ubywało... odpuściliśmy sobie ten wyjazd;)
To chyba był koszmar... :eek: może to był 13. piatek? Bo tyle pecha w jeden dzień, to już fatum...

To chyba był koszmar... :eek: może to był 13. piatek? Bo tyle pecha w jeden dzień, to już fatum... O dziwo nie był to 13 :rolleyes: a niedziela zaraz po świętach, czyli 28 grudnia :) ale wyjazd naprawdę fatalny...

aaa to nie koniec tego "fantastycznego" wypadu na narty - na dobicie dodam, że wracaliśmy w gigantycznym korku, a raczej staliśmy w miejscu :mad: 30 km jechaliśmy 2h40!!! fajnie, prawda?
jeżdże już od 6 lat i zaliczyłem pare gleb ale nie zapomne jak wpażyłem w krzaki :D
To było jeszcze przed sezonem wiadomo na stoku szklanka, mgła widoczność góra 20m. No i sie tak jade i zjechałem na taki polny zjazd zawsze mozna było tam poszaleć był tam taki mały wąwóz taka rynna nio i jade rozpedzony i chciałem podjechać i zrobić jakiegoś fajnego hopa nagle z mgły zamiast ładnego podjazdu ściana :eek: zdażyłem powiedzieć o FUCK zkręciłem i wjechałem prosto w krzaki, lepsze zderzenie z krzakami niż ze scianą śniegu...

Natomiast najpoważniejszy to chyba ostatnio prędkość była doś duża patrze i widze fajną hope no to sie skocze i coś mi nie wyszło (sam nie wiem co) obróciłem sie o 180st. natry sie odpieły a ja latałem bezwładnie przez pare metrów, jestem pewien że gdyby nie kask miesiac w szpitalu to doś optymistyczna spekulacja, naprawdę polecam wszystkim kaski to jest poddstawa, ja bez kasku boje sie nawet jechać pługiem z minimalną predkościa...
Hehe to było straszne. Zacząłem jakieś 4 lata temu. Pamiętam to jak dziś. Gleba co pare metrów. Ale zawzięcie próbowałem opanować tajniki skrętów... Po kilku godzinnych zmaganiach, utwierdzony w przekonaniu, że opanowałem już tą sztukę (nic bardziej mylnego haha) postanowiłem wjechać na trochę wyższy stok. No i... Tragedia... Nogi zesztywniały, krecha na sam dół, zawrotna prędkość. Śmierć w oczach, to był jak koszmarny sen haha. Modliłem się, żeby nikt nie stanął mi na drodze bo koniec. Ale jakoś zjechałem... Po powrocie, jak już ochłonąłem, wróciłem do dalszej nauki haha...

Pozdrawiam...
czytam już z godzine wasze wypadki nie które naprawde niezłe szczegolnie F16:) pierwszy raz założylam narty rok temu i nawet poszło mi dobrze szybko nauczyłam się i było super po paru dniach jazdy bez większej wywrotki wzieli mnie na stożek do wisły i hmmm nie wyrobiłam zakretu i zamiast skecić pojechałąm prosto i w locie na szczęście złapałam się dwoch choinek i dosłownie zawisłam na nich narty się nie odpieły wbiły się pionowo w snieg wygladało to komicznie znajomi po sprawdzeniu ze zyje i ze nie spadłam w dół dostali ataku smiechu tak samo jak i ja i zaczeli krecić film po czym zeszli i odpieli mi narty wyczołgiwałam sie stamtad z 15 minut sama wisiałabym tam do dzisiaj:)
Pierwsze upadki na nartach napewno nie były przyjemne. Co zjazd to gleba. Gdy zjeżdżałam na początku na kreche, nie umiejąc skręcac to wpadłam w takiego małego chłopaka, żeby zaamortyzowac jakoś to zderzenie kilka metrów przed nim wywróciłam się na kolano... Miałam je spuchnięte przez dobry tydzień, masakra. W końcu gdy już mi jako tako wychodziło chciałam się popisac przed rodzicami i ładnie koło nich zachamowac. Niestety nie udało się, leżałam jak długa na plecach... I to nie z powodu braku umiejętności, tylko dlatego, że chciałam wykonac mój manewr na lodzie :P

A tak apropos. Pozazdrościc F-16 takiej przygody :D

Pozdrawiam.
Moich spektakularnych upadków obecnie nie pamiętam, ale jeden widziany z boku opowiem, bo warto. Mój dobry friend - dobry narciarz przerzucił się na deskę. Po kilku dniach ćwiczeń dojrzał do pokonania poważniejszego szlaku - Śnieżynka mu było ( na Szrenicy ). Radził sobie niezgorzej, ale bez szaleństw, a że zna smak szybkiej jazdy postanowił popuścić cugli. Nabrał poważnej prędkości akurat przed jakąś złośliwą muldą co to lubi wybić z rytmu. Łapanie równowagi metodą wiatraka sprawdziło się, lecz kierunek jazdy był już przesądzony - między świerki !! Wbił się w zaspę jak nóż w masło, dodatkowo strącając na siebie pięęękną kupkę śniegu z okolicznych drzewek. Dobre pół minuty nie działo się nic. Twierdził później, że łapał oddech i szukał punktu odniesienia:D. Wreszcie jakieś niemrawe poruszenie oddolne wzruszyło zaspą od środka. Ruchy narastały i słabły. Narastające były połączone z obelgami, później bluźnierstwami, a w końcu klęciem w żywy kamień !! Biedaczysko nijak nie mógł się wygrzebać spod 0,5 metrowej głębokości, ani nawet wypiąć się z deski:eek:. Wyobrażacie sobie taką traumę? Walczył nieziemsko!! Obyło się bez ekspedycji ratunkowej, ale akcja trwała jakieś 10 minut. Wyszedł wreszcie z "ciepłym" słowem na ustach, mokry od potu i wypchany śniegiem od środka:D. Pikna akcja mówię wam.
3 lata temu w Obertauern w Alpach austriackich. Był piękny słoneczny dzień.
Śnieg chrupał pod butami, a sztruks na czarnej trasie wydawał się niezdradliwy. Tak więc po dynamicznym skręcie wpadłem na łachę betonowego śniegu, krawędź puściła , narty się wypięły a ja zacząłem zsuwać się w dół... z niemałą prędkością. Najśmieszniejsze jest to że próbując się zatrzymać prawie podarłem rękawiczki :-) Na szczęście dla mnie nie wleciałem do lasu tylko( o dziwo) zatrzymałem się na wypłaszczeniu tuż przed nim.
Po tym wydarzeniu 4 osoby niezależnie przywiozły mi mój sprzęt(2 kije i 2 narty:-)), który znalazł się w zupełnie oddalonych od siebie częściach stoku.

Moi znajomi mają świetną zabawę wspominając to wydarzenie albo opowiadając o nim innym :)
Moja pierwsza "wpadka" miała miejsce dzisiaj... jutro wyjeżdżam do Austrii, a dziś na WF-ie zrobiłem sobie "cośtam" z torbką stawową czy jak to się tam zwie ( konkretnie to w kostce ) ehhh... mam nadzieję, że to nie jest bardzo poważna kontuzja :/
Ponieważ, jestem całkiem świerzy w temacie to wpadek było bardzo wiele.Najgorsza w zeszłym tygodniu.Koniec pracy wiec fruu na wieczorny wypadzik.Trafilismy na Nową Osadę.Pierwsze zjazdy dało rade pomijajac muldy na dole i mase lodu......Trzeci był juz zupełnie inny.Zjeżdzam sobie ful relax i nagle wpadka na duze lodowe pole.....Z dobre 10 minut siedziałem na brzegu i próbowałem dojść do siebie.A do tego wstyd przyznać noga w kostce!!! lekko poleciała.....To taka mała przestroga dla innych początkujących- ja czuje respekt przed predkością i wiem jakie mam możliwości.Ale nigdy nie można zapomnieć o warunkach....Pozdrawiam
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • docucrime.xlx.pl